Tag Archives: Serge Gainsbourg

COSMIC MACHINE: Kosmos, klawiatury, kaski, komiksy…

Cosmic_Machine_LP

Zaniedbany ostatnio zestaw not o winylowych płytach ożywa dopiero wtedy, gdy pozostaje mi nieco więcej czasu po pracy. A takie albumy jak „Cosmic Machine” – wydany tej jesieni zbiór starej francuskiej elektroniki – to już bezpośredni bodziec do tego, by jednak tu wrócić. Taka płyta ukazująca się w roku dość triumfalnego powrotu Francuzów (Daft Punk) na top to marzenie kolekcjonera. Różni – w większości całkowicie zapomniani (o czym świadczy fakt, że podobieństwo do Space grupie Daft Punk rzadko się wypomina) artyści – mają tu dać obraz francuskiej sceny lat 70.

Niejaki Uncle O, który zebrał tych 20 utworów, najwyraźniej starał się pokazać, że scena francuska był równie mocna co niemiecka. Być może dlatego wybrał Jarre’a w utworze nieco przypominającym krautrockowców, a nawet progrockowców, a nie w jednym z najbardziej znanych hitów. Oczywiście wykorzystuje mistrzów starego disco (Cerrone, Bernard Fevre, Frédéric Mercier), przypomina hit „Magic Fly” Space, a nawet elektroniczny soundtrackowy epizod Serge’a Gaisbourga. Przy okazji jednak opowiada historię sceny kosmiczno-syntezatorowej, która w istocie nie była tak spójna jak niemiecka, ale za to wyjątkowo mocno związana z ilustracją muzyczną. Jedna trzecia zebranych tu artystów to rozchwytywani kompozytorzy filmowi, z przedwcześnie zmarłym François de Roubaix czy specem od kina erotycznego Pierre’em Bacheletem.

Oczywiście związki ze współczesną sceną są, a jakże. Space Art inspirowali Air w sposób dość bezpośredni, Cerrone – Cassiusa. Jean-Jacques Perrey syntezatorowymi melodiami i niespieszną rytmiką przypomina, jak bardzo wpłynął na Air, Stereolab czy The Beta Band. No i wreszcie Daft Punk. Możemy tu podejrzeć ich korzenie od strony kostiumów (Space), robotycznej koncepcji (Droids), ale też posłuchać utworu ojca Thomasa Bangaltera, przystojnego Daniela Vangarde. Do tego wszystkiego zmyślnie doszyty wątek komiksowy – faktycznie, francuska nowa fala z lat 70. była bardzo osłuchana w muzyce pop, więc wybór zafascynowanego kosmosem Philippe’a Druilleta (obok Moebiusa rysownik numer dwa pokolenia) wydaje się idealny i bardzo inspirujący. A jego wyraziste rysunki – ten okładkowy służył kiedyś jako okładka do „Salammbo” wg Flauberta – dobrze się komponują z transparentnymi winylami zestawu. Jest więc coś do pooglądania i poczytania, a słuchania na długie godziny, z prawdopodobieństwem niezłego sequela zbliżającym się do wartości 1.

RÓŻNI WYKONAWCY „Cosmic Machine: A Voyage Across French Cosmic & Electronic Avantgarde (19790-1980)” 2LP+CD / CD
Because Music 2013
8/10
Trzeba posłuchać: Quartz, Jean Michel Jarre, Jean-Jacques Perrey, Space, Frédéric Mercier.

10 płyt przyjemnego słuchania (z ostatnich miesięcy)

Przez cały rok zbyt dużo czasu poświęcasz płytom, które są „wielkie”, „ważne”, „przełomowe”? Ten mały wakacyjny remanent pozwoli przypomnieć kilka takich, których przede wszystkim miło się słucha. A przy okazji pozwoli mi nadrobić zaległości…

akron_family_set_em_wildAKRON/FAMILY „Set ‚Em Wild, Set ‚Em Free”, Dead Oceans
premiera: 5.05.09, źródło: Amazon.com (CD)
8/10

Kompletnie nie rozumiem narzekań. Album może i gorszy od poprzednich, ale chłopaki mają wciąż trzymają się psychodelicznych wzorców, tylko już bardziej psychodeliczno-funkowych niż  hymnowo-hipisowskich, czasem wjeżdżają na obszar rocka progresywnego, by potem zagrać jak Crosby, Stills & Nash albo jak sam Bob Dylan. Bardzo różnorodna płyta, na której po dwóch miesiącach słuchania ciągle mam coś nowego do odkrycia.

Zaczynać od „The Alps & Their Orange Evergreen”. Tytuł nie brzmi jak klasyk, ale utwór już tak

gaba_kulka_hat_rabbitGABA KULKA „Hat, Rabbit”, Mystic
premiera: 4.06.09, źródło: promo-CD Mystic
6/10

Tak zwany własny styl upleciony na kanwie Kate Bush i Tori Amos. Przyjemne, perspektywiczne, w sumie nawet niebanalne, ale może tak troszeczkę, odrobinkę wykalkulowane? Jeśli dziesiątki słuchaczy (nie będę sobie pochlebiał – tysiące raczej tego nie czytają) krzykną w tym momencie „nie!”, to coś w tym musi być 😉

Zaczynać od: „Niejasności”, ale pewnie i tak już każdy słyszał

serge_gainsbourg_histoire_de_melody_nelsonSERGE GAINSBOURG „Histoire de Melody Nelson”, Light In The Attic – REEDYCJA
premiera: 24.03.71 / reedycja: 24.03.09, źródło: Amazon.com (CD)
9/10

Czasem robię testy największym sklepom płytowym stolicy, żeby utwierdzić się w przekonaniu, że robić w nich zakupy można tylko na chybił-trafił. Ostatnio w czasie przypadkowej obecności nie udało mi się znaleźć w żadnym z trzech kontrolowanych sklepów EMPiK i Saturn albumów The Beatles „Sgt. Pepper’s Lonely Hearts Club Band” i Pink Floyd „Dark Side Of The Moon”.  Co dopiero mówić o Serge’u Gainsbourgu. W największym polskim sklepie internetowym Merlin.pl są aktualnie tylko trzy płyty Gainsbourga: mało reprezentatywny album reggae, wydany po latach zestaw z awangardowego Tzadika – sic! – oraz typowa składanka, ale za to opatrzona komentarzem: „towar trudno dostępny”. W tym samym czasie w Stanach – dokładnie 28 lat od premiery – wyszła nowa reedycja najważniejszej z perspektywy czasu płyty SG. Idealny obiekt snobizmu dla dzisiejszych Amerykanów z alternatywnego środowiska, ale obiektywnie – album bardzo dobrze znoszący upływający czas. Dzięki płynącym, lekko funkowym, czasem symfonicznym aranżom i wyciszonej, napiętej (także seksualnie, jak to u SG) narracji – słucha się go z niezwykłą przyjemnością. Chociaż to rzecz przewrotna, a nawet rodzaj lekkiej dewiacji, bo przecież „Histoire…” to zarazem concept-album, w dodatku mierzący się w swoim czasie raczej z The Moody Blues niż z Pink Floyd czy The Beatles. Efekt końcowy jest jednak – jak to bywało u Gainsbourga – zbyt wyrafinowany, żeby tak łatwo tę płytę zaszufladkować. A już tym bardziej – żeby o niej zapomnieć. Polecam. Wprawdzie to tylko 28 minut muzyki, ale za to gruba książeczka i jeszcze grubsza legenda.

Zaczynać od króciutkiej „Ballade de Melody Nelson”. I koniecznie zestawić to z początkami grupy Air 😉

grizzly_bear_veckatimestGRIZZLY BEAR „Veckatimest”, Warp
premiera: 26.05.09, źródło: Amazon któryśtam (CD)
7/10

Obiecałem w komentarzach pod recenzją Mariusza Hermy, że się nie będę wypowiadał, bo temat wyczerpany. No to się nie wypowiadam, ale nie wspominałem przecież nic o umieszczaniu tej płyty w różnego typu zestawach, więc umieszczam. Słucha się jej przecież… no tak, ale o tym miałem nie mówić.

Zaczynać od początku

iron_and_wine_around_the_wellIRON & WINE „Around The Well”, Sub Pop
premiera: 19.05.09, źródło: Amazon.com (CD)
8/10

Pokaż mi swoje archiwum niepublikowanych piosenek, a powiem ci, kim jesteś. O! Pan Sam Beam. Kłaniam się w pas. Kapitalne! Dwie płyty takiego materiału, że ja przepraszam. I jeszcze przechwycił pan takie klasyki jak „Waitin’ For The Superman”  TheFlaming Lips i „Love Vigilantes” New Order, robiąc z nich coś, co brzmi, jak gdyby Pan to sam napisał. Majstersztyk. „The Bootleg Series”? „Archives”? Jak Pan zamierza zatytułować tę tak pięknie rozpoczętą kolekcję?

Zaczynać od „Trapeze Swinger”, czyli od końca

nosaj_thing_the_driftNOSAJ THING „The Drift”, Alpha Pup
premiera: 9.06.09, źrodło: Boomkat.com (mp3)
7/10

Kolejny z nowej fali amerykańskich producentów elektronicznych, którzy potrafią dużo więcej niż zaszpanować na Miami Music Conference i zagrać do tańca dla kalifornijskich VIP-ów. Przede wszystkim album oszczędny w środkach, za to środki te wykorzystujący w sposób perfekcyjny do tworzenia lekko klaustrofobicznej atmosfery z pogranicza dubstepowych wynalazków.  Gdyby w warstwie kompozycji/koncepcji rzecz była tak biegła jak w warstwie brzmieniowej i gdyby nie drobiazgi psujące odbiór całości (naiwnie pocięte i zmultiplikowane uderzenia perkusji, efekt łatwego „choppingu” komputerowego), warta byłaby wyższej wyceny punktowej.

Zaczynać od „Fog”

phoenix_wolfgang_amadeus_phoenixPHOENIX „Wolfgang Amadeus Phoenix”, Glassnote
premiera: 25.05.09, źródło: Amazon.co.uk (CD)
7/10

Trochę jak przy Akron/Family – cień starszych płyt psuje zabawę, ale tylko dopóty, dopóki próbujemy całość analizować na zimno i pisać recenzje. Przedtem i potem będzie to po prostu zwarty zestaw pop-rockowych kompozycji. Pobudzających, pozytywnych, pozbawionych alternatywnego mazgajstwa i  wyprodukowanych tak, żeby konkurować z muzyką z list przebojów. A wydaje mi się, że niełatwo w tych rejonach znaleźć coś, co człowieka nie odrzuca od pierwszego słuchania.

Zaczynać od „Love Like a Sunset, Part 1”, bo chociaż niezbyt reprezentatywne – ale za to dobrze nastraja do możliwości zespołu

simone_white_yakiimoSIMONE WHITE „Yakiimo”, Honest Jon’s
premiera: 12.06.09, źródło: Boomkat.com (mp3)
6/10

Przeciwieństwo tej płyty powyżej. Delikatny, balladowy album wrażliwej osoby, na gitarę, głos, niezbyt natarczywie grającą sekcję rytmiczną i skrzypce. I żadnej „The Beep Beep Song” tym razem. Kiedy napisałem ostatnio o Simone, fraza „The Beep Beep Song słowa” była jednym z najczęściej wpisywanych w Google tekstów, po których do mnie zaglądano. Tak jakby te słowa kryły jakąś wielką tajemnicę. Jeśli już, to pewnie więcej tajemnic kryje się tutaj, wśród tych 15 nowych piosenek.

Zaczynać od „Victoria Ann”

speech_debelle_speech_therapySPEECH DEBELLE „Speech Therapy”, Big Dada
premiera: 1.06.09, źródło: promo-CD Festiwal Nowa Muzyka
8/10

Bezgraniczna sympatia do  The Streets – to mnie łączy ze Speech Debelle. Ma nade mną przewagę zasadniczą: wprawdzie ona najwyraźniej ceni sobie tylko te wycofane, balladowe kawałki Skinnera, ale za to ja nie potrafiłbym tej sympatii tak ładnie wyrazić muzycznie. Chociaż gościnnie pojawia się Roots Manuva, to nie dajcie się zmylić – mamy tu nieortodoksyjny hip hop pop po brytyjsku, melodyjny, z fortepianem, smyczkami i mnóstwem innych żywych instrumentów w aranżach. Mało skoncentrowany na brzmieniu i na pewno nie tak głęboki i potężny, jak u Roots Manuvy, za to z dość czytelnymi, rzewnymi wręcz – chciałoby się dodać – refrenami do pomachania ręką na koncercie (niedługo będzie okazja w Katowicach). Jeśli słuchajcie Lily Allen, to wymieńcie się szybko z kimś na Speech Debelle, póki jeszcze znajdzie się jakiś frajer. Ja w tym czasie posłucham jeszcze raz.

Zaczynać przewrotnie  – od: „Finish This Album”

wilco_the_albumWILCO „The Album”, Nonesuch
premiera: 30.06.09, źródło: Amazon.com (CD)
6/10

Jak ktoś tytułuje płytę „The Album” to albo nie miał nic nowego do powiedzenia, albo uważa, że stworzył właśnie swoje magnum opus. Nie wiem, co sobie myśleli członkowie Wilco, ale na pewno do tego ostatniego sporo brakuje.  Trudno żebym gorzej punktowo ocenićłpoziom wykonawczy tej grupy, w partiach poszczególnych instrumentów jest sporo do słuchania. Ale tak się jakoś składa, że album, który z racji nazwy zespołu na „W” znalazł się na końcu, jest również tym z całej niniejszej listy, do którego najmniej mi się chce wracać.

Zaczynać od „Wilco (the Song)”. Jeśli nie kupujecie, to spróbujcie „Bull Black Nova”. A jeśli i to Wam się nie spodoba, to znaczy, że w lekturze tego wpisu zabrnęliście za daleko, trzeba się było zatrzymać na jednej z poprzednich płyt!