Rozkręca się Musicspot, który linkuję obok (z lenistwa zbiorczo – bo tylu autorów w jednym miejscu, że zajęliby mi cały pasek z linkami). Pierwszy wpis, który mocno mnie wciągnął, to ten – Kuby Ambrożewskiego o Red Box. Sam jakiś czas temu odkurzyłem sobie tę kultową płytę lat 80. i kontakt z nią po latach jest bolesny i wstydliwy (w czasach debiutu Red Boxu miałem 12 lat, więc odbierałem rzecz dość prostolinijnie). W komentarzach pod tekstem KA pojawił się ciekawy głos na ten temat – że to odpowiednik Stinga i Katie Meluy w latach 80. Z jednej strony – coś by w tym było, gdyby debiut Red Box ukazał się wczoraj. Z drugiej – nie da się porównać atmosfery dzisiejszego snobizmu na chillouty ze stosunkiem do tego, co grała Trójka w latach 80. Bo ten ostatni jest przekładalny raczej na katakumbowe uwielbienie dla tak zwanego indie popu dzisiaj. Samemu trudno mi w to wierzyć, ale ten odbiór pamiętam nieźle – po prostu edukacja była gorsza. Broniłbym Red Boxu o tyle, że gdyby FGTH i Marc Almond chcieli nagrać indiański pop, to też by poszli w megalomańskie naiwniactwo. Takie czasy, HIV-em można się było zarazić z powietrza, kicz rządził, przeprodukowane było wszystko, odbiór muzyki pozostawał ogólnie bezkrytyczny, a Talk Talk słuchała dokładnie ta sama publika co Red Boxu (XTC, fakt, nieznane w Polsce – w sumie aż do dziś). Co nie znaczy, że nie warto dziś na to spojrzeć krytycznie. Warto, warto – i kolejne wpisy z cyklu Antyklasyka PL będę czytal z wypiekami na twarzy. A tak na marginesie: czy ten Indianin nie śpiewa tam jednak TURLA-JURLA-JURLA-JURLA-JURLA-JURLA-JEJ?
Drugi wpis, który mnie zainteresował, to właściwie długi i poważny bardzo tekst Marty Słomki o fenomenie Lady Gagi. Polemika z poprzednimi materiałami prasowymi na temat fenomenu LG. Jestem przeciwnikiem teorii o fajności Gagi (swoje wybory w popie często potrafię ocenić raczej w sposób intuicyjny, biorąc od uwagę poziom spięcia pośladków w dążeniu do sukcesu – u Lady Gagi wyjątkowo wysoki), ale jest jedna diagnoza, dla której warto tym razem zajrzeć na Musicspot: zdanie o tym, że Gaga próbuje zrobić karierę dawnymi, znanymi z lat 80. metodami. To jedna z celniejszych rzeczy, jakie o niej napisano. Gdyby LG była parodystką, uwielbiałbym ją pewnie, ale jak już wspomniałem – spięcie wskazuje na coś zupełnie przeciwnego. Zresztą przy okazji – polecam okładkowy materiał w „New York Magazine”. Gdzie jak gdzie, ale w NYC znają Gagę najlepiej.
Trzymam kciuki, żeby Musicspot poszedł raczej w stronę pasjonackiego odpowiednika bloga muzycznego Guardiana, a nie muzycznego Salonu24, w którym dwadzieścia frakcji strzela do siebie z armat, a wcześniej podkłada miny w komentarzach pod tysiącem pseudonimów.
Ale tak naprawdę chodziło mi dziś o ogłoszenia, linki i prywatę. Chciałbym zaprosić tych spośród czytelników tego bloga, których interesuje Berlin i tamtejsza scena techno, na spotkanie z Tobiasem Rappem, autorem książki „Lost and Sound. Berlin, Techno and the Easyjet Set”. Jutro (czwartek) odbędzie się o 19.00 wykład Rappa w warszawskim Nowym Wspaniałym Świecie, a ja będę pomagał go moderować.
A tak już w ogóle naprawdę to chciałem ogłosić rozdwojenie jaźni. Wczoraj ruszył mój blog na stronach Polityki – Polifonia. Ten nie umiera, ale zawartość obu będzie się uzupełniać, a nie powielać. Polifonia będzie zbierać krótkie – i bardziej zdyscyplinowane terminowo – recenzje nowych płyt. A ten blog pójdzie zapewne w kierunku bardziej ogólnych dywagacji. Zapraszam na oba – po prawej stronie znajdziecie zresztą RSS Polifonii. A ja chciałem się sprytnie schować za Lady Gagą, a z tego wszystkiego znów popełniłem długaśny wpis w miejsce komunikatu, który Mariusz Herma potrafi sprzedać w jednym zdaniu.