Natural Snow Buildings: Ta grupa zmusiła mnie do piractwa

natural_snow_buildings

Jak ja mogłem ich dotąd nie znać? Jak to się stało? Działają od ponad dziesięciu lat i co prawda nie robią wokół siebie kompletnie żadnego szumu, to jednak powinienem się z nimi zetknąć. W końcu pochodzą z Francji, kraju, który znam nieźle, uwielbiają komiksy, które też bardzo lubię, zaczynali grać z inspiracji muzyką Neila Younga, mojego ulubieńca, grają specyficzną odmianę psychodelicznego/awangardowego rocka. A to moja ulubiona dziedzina, nawet teraz przygotowuję coś w rodzaju podsumowania psychodelicznego ostatnich miesięcy. Grają coś między Charalambides a Jackie-O Motherfucker i Godspeed You! Black Emperor z odrobiną freak folku w stylu Avarusa czy Wooden Wand w tle- wymarzony zespół dla mnie! Z akcentem na kolor dźwięku, intensywność i prostotę zarazem, w utworach długich, nawet do pół godziny i więcej. Lubię też długie formy. Jest tu dużo przemyślnie wykorzystywanych przesterów, trochę efektów, wiolonczela jako instrument wspomagający gitarę i tak dalej… Może niezbyt blisko mojego ulubionego wzorca psychodelii z pnia Spacemen 3 i Galaxy 500, ale jednak. Od kilku dni słucham tylko i wyłącznie onirycznych nagrań grupy… Natural Snow Buildings.

Jest też (jednak) powód, dla którego dotąd nie znałem NSB.

Bo przecież debiutancki „Two Sides Of A Horse” wydany na kasecie trafił ledwie do dziewiątki przyjaciół zespołu. CD-R-owy „The Winter Ray” miał nakład 15 egzemplarzy. „Slayer Of The King Of Hell” wydany został w „olbrzymim” nakładzie 95 sztuk, wśród których były dwie wersje materiału. Ukazał się zresztą też na kasecie. Natural Snow Buildings mają słabość do kaset. Wiem, wielu nawet tych najbardziej zapobiegliwych słuchaczy już dawno swoje kaseciaki wyrzuciło na strych albo utopiło w rzece (no dobra, przyjmijmy wersję pozytywną: na pewno oddali firmie zbierającej elektroodpady). Ale tymczasem jedna z najlepszych płyt tego roku, „Daughter Of Darkness” (posłuchajcie dwóch części „Satanic Demona”, jeśli się boicie rozmiarów całości), ukazała się tylko jako – uwaga! – zestaw pięciu kaset. Najsłynniejszy album NSB „The Dance Of The Moon And The Sun” wyszedł w bajońskim nakładzie 500 sztuk – i to na CD! Cóż za pauperyzacja legendy. Problem w tym, że dziś nie można dostać nawet tej płyty – chyba że ktoś trafi na jedną z tych z ręcznie przygotowywanych okładek na eBayu. NIE MA wydawnictw NSB, które nie byłyby wydawane w podobnie limitowanych rzutach.

Ba, jest znacznie gorzej, Spotify nie zna NSB, pojedyncze nielegalne (nazwijmy to po imieniu) utwory zamieszczane na YouTube.com nie są w stanie oddać ducha tego duetu. Są – zaręczam – wysoce niereprezentatywne. Na swoim majspejsie – na który ostatnio przy swojej abnegacji logowali się w maju br. – Mehid Ameziane i Solange Gularte mają nieco ponad 4 tysiące wejść i ledwie 5 przyjaciół! Po prostu nie do wiary. W tych czasach??? Przecież w Internecie są całe zastępy piszących, którzy wychwalają NSB. Na pewno więcej niż 500 nabywców płyty, co dopiero mówić o 15…

Jak to się, do licha ciężkiego, dzieje, że mogą być tak słabo znani? Może tacy źli? NSB nie ułatwiają odpowiedzi na to pytanie bo w swojej nonszalancji i braku zainteresowania mediami – nie czynią z faktu „ekskluzywności” swoich utworów dodatkowej wartości sprzedażowej. Ani nie oskarżają swoich piratów, ani ich nie tłumaczą.

To wszystko znaczy, że na zdominowanym przez piractwo rynku powinni byli już dawno zginąć. Ale nie zginęli. Te słowa można potraktować jako kolejną dyskusję z wpisem, który Jarek Szubrycht zamieścił na swoim blogu. NSB są doskonałym przypadkiem zespołu, o którym nikt by nie wiedział, gdyby nie Internet, P2P, Rapidshare i inne takie. Nie teoretycznie, tylko w praktyce NIKT. Pamiętajcie, że podobnie jak ja – który korzystam z ich pracy w sposób nie do końca licencjonowany (choć już czekam na legalizację – szczegóły dalej) – tak również Ci z Was, którzy skomentują poniżej wartość artystyczną zespołu, wszyscy powinniśmy zostać oskarżeni o piractwo. Legalnych posiadaczy tych płyt jest bowiem łącznie kilkuset, góra tysiąc, może dwa. Sława NSB w ogóle nie powinna była wyjść poza rodziny i krąg znajomych dwojga muzyków grupy.

Zgodnie z moją prywatną doktryną mówiącą o tym, że o ile P2P należy zaakceptować, to dziennikarstwa opierającego się na P2P nie można, postaram się ściągnąć oryginalne produkty NSB zanim opiszę kolejne płyty. Dopiero wtedy je zrecenzuję. Mikroskopijna wytwórnia Students Of Decay z USA ma na stanie jeden album, na którym obok NSB znalazły się nagrania projektów każdego z dwójki tworzących go muzyków. Z kolei brytyjska Blackest Rainbow już na wrzesień zapowiada kolejną płytę zespołu. Już teraz czekam na jedno i drugie. Bo całe zjawisko internetowego piractwa, tak szeroko dyskutowane, ma też swoją drugą stronę, która przemawia do mnie znaczenie bardziej niż domniemane straty artystów. To odcięcie od ekskluzywnego kontaktu z artystą, którego lubimy, pozbawienie dreszczu emocji związanego z polowaniem na kolejne niemożliwe do zdobycia albumy. Czegoś takiego doznałem ostatnio przy okazji kolekcjonowanego przez lata Flying Saucer Attack, jeszcze w okresie przed P2P. I czuję to dziś, gdy dowiedziałem się, że prawie wszystkie wydawnictwa NSB mają wyczerpane nakłady, co tylko pobudziło mój dawno uśpiony instynkt łowcy. Zastanawiam się jednocześnie, czy pomysł grupy Natural Snow Buildings nie jest aby bardziej rewolucyjny niż to, co zrobiła grupa Radiohead przy okazji „In Rainbows”. NSB pokazują: a ściągajcie sobie wszyscy, co tylko chcecie, posłuchajcie tej muzyki, ba, najpierw każdy musi zgrzeszyć, bo ani w radiu, ani w MTV nas nie usłyszycie – ale za to później wybrani dostaną się na koncert, a już tylko nieliczni będą mogli dostąpić honoru posiadania oryginalnej płyty. Poczucia przynależności do tej grupy wybrańców, którzy włożyli w poszukiwania odpowiednio dużo wysiłku – i udało się. Nazwijcie to snobizmem – mówcie, co chcecie. Ale jeśli będziemy jako artyści odpowiednio dobrzy, publiczność na pewno za nami zatęskni.

Są.

44 responses to “Natural Snow Buildings: Ta grupa zmusiła mnie do piractwa

  1. Bartku, proszę mi tu nie dorabiać gęby ponurego klasyka, który nie rozumie romantyków internetu. Czymś innym jest ściąganie płyty kapeli, której nigdzie nie można kupić, a czymś innym ściąganie rzeczy, które za dwie albo trzy dychy można dostać w każdym sklepie

  2. Jarku, żadnej gęby Ci nie dorabiam, po prostu poruszyłeś ważny temat. 🙂 A mnie się zdaje, że znalazłem ciekawy przykład. Z punktu widzenia prawa oba przypadki – CKOD i NSB – są dokładnie identyczne (wiadomo, w Polsce ściągać można, ale upowszechniać już nie – dlatego żadnych linków nie zamieszczam – ale to samo! dotyczy obu projektów).
    Ale dawka romantyzmu i inne czynniki zawsze robią różnicę… I tu się spotykają nasze romantyzmy. 😉

  3. Swietny wpis i swietny przyklad. Porownanie Radiohead do NSB, doskonaly przyklad. NSB rzadzi! Wspomniales, ze dziennikarstwa opierającego się na P2P nie można zaakceptowac i ze jest to Twoja prywatna opinia. Rozumiem, ze masz na mysli dziennikarstwo za ktore otrzymuje sie wynagrodzenie. Przygotowuje do publikacji moj blog, jest to forma dziennikarstwa. Doskonale rozumiem Twoj punkt widzenia, ale chyba nie oznacza to tego, ze jezeli nie posiadam srodkow na posiadanie legalnych nosnikow to nie moge wyrazac wlasnych opinii. Oczywiscie Non Profit. Zadnych adwertow Google! Pisze to wszystko sluchajac NSB, na razie z myspace : )

  4. Coś podobnego zrobiła rok temu grupa Have a Nice Life, która własnym nakładem wydała – o ile mnie pamięć nie myli – 1000 kopii swojego bardzo udanego albumu Deathconsciousness, nagranego na płytach cd-r (nad którym panowie dłubali z 6 lat). Również bardzo eksperymentalne granie, jeżeli nie znasz, to polecam, bo to jedna z moich płyt roku. 😉
    A 5h z Daughter of Darkness uważam za jedne z lepszych 5h spędzonych w tym roku – niesamowite przeżycie. Zdecydowanie godne polecenia są także projekty członków NSB – TwinSisterMoon (The Hollow Mountain jest rewelacyjne!) i trochę gorszy (IMO) Isengrind. Muzyka w podobnym klimacie, aczkolwiek nie można powiedzieć, że to kopiowanie pomysłów NSB.

  5. Łukasz Bińkowski

    Dwugłos ( a właściwe trójgłos) w sprawie piractwa mozna podsumowac krótko – ” Między legalizmem a lenistwem”.
    Romantycznym byłoby wysłanie listu ( nie maila) z prośbą o przesłanie kopii albumu. Albo wizyta w jego pustelni, wspólne wysłuchanie muzyki , objęcie wzruszonego ARTYSTY i uścisk dłoni. To juz nawet nie jest romantyczne ale reakcyjne. Angielscy dżentelmeni w 19 wieku odwiedzali Włochy w celu kontemplacji tamtejszej sztuki więc dobry przykład już mamy. 🙂
    Najciekawsze wydaje się dla mnie przeszukiwanie zasobów w poszukiwaniu jakichś interesujących kuriozów albo niedostepnych zapomnianych klasyków. I takie piractwo niesie jakąś wartość. Ściąganie kolejnego „Greatest hits” Jacksona albo nowej płyty Sonic Youth jest przecież takie banalne.
    Ja w ten sposób zdobyłem np. 2 płytki ciekawych zespołów z kompletnej niszy a własciwie z totalnej kosmicznej dupy ( sorry! ) : Hochenkeit- ponura etno psychodelia i Drahomira Song Orchestra- muza z pogranicza elektroniki i eksperymentu ( jest tam też trochę Erik(c)a Satie).
    Niesie to pewien rodzaj przypadkowości
    ( tak to juz jest z internetem) ale czasami mozna sie pozytywnie zaskoczyć i poznać nowe dźwieki.
    A jeżeli świadomego słuchacza przyprze potrzeba zapoznania sie z wytworem , np. NSB a niemozność konfrontacji z pożądanym dziełem wynika z ficzynego braku nośnika w sklepie , no to nie ma rady.

  6. Czyżbyś liczył na podobną liczbę komentarzy co u Jarka? (OK, dobijmy setki)

    Dla mnie całej tej zagmatwanej sprawie jeszcze jedna rzecz dodaje smaku: statystyki pokazują, że słuchacze ściągający są też słuchaczami kupującymi muzykę – nawet 10 razy częściej niż kompletnie „czyści”. O bieganiu na koncerty już nie wspominam – ciekawe skąd na Offie publiczność będzie znała na pamięć kawałki artystów bez dystrybucji w Polsce.

    Więc z jednej strony źli piraci denerwują muzyków, ściągając ich muzykę na miesiąc przed premierą – ta bezsilność wykonawców i brak kontroli nad własnym dziełem jest dziś faktycznie szokujący. Z drugiej – to właśnie ci, którym zarzuca się okradanie artystów, w największym stopniu ich utrzymują.

    Ciekawe czy ktoś zbadał, czy płyty legalnie dostępne do odsłuchania w całości (od Nickelback po Speech Debelle) radzą sobie lepiej niż te „chronione” – mniejsza o to, z jaką skutecznością.

  7. 1. Tak jest, to wszystko zazdrość o komentarze! 🙂

    2. A niby dlaczego trzeba jechać na Offa (czy jakikolwiek festiwal) znając kawałki wszystkich artystów na pamięć? Nie fajniej odkrywać nowe rzeczy?

    3. Tak, zbadał. MySpace badał zarówno na przykładzie seriali TV (odcinek „Skins” oficjalnie dostępny w sieci tydzień przed premierą TV vs premiera TV bez internetowego wspomagania), jak i płyt. I oczywiście te rzeczy z oficjalnymi przesłuchaniami / przeglądami przed premierą (i – CO BARDZO WAŻNE! – towarzyszącą im promocją) miały lepszą sprzedaż / oglądalność, niż te trzymane pod kluczem do ostatniej chwili. Tylko co to ma wspólnego z przedmiotem naszej dyskusji, a więc piractwem?!

  8. @chary –> Racja, pewnie bardziej ta moja wizja pasuje do dziennikarstwa komercyjnego niż społecznego. Opinię ma prawo wydawać każdy.

    @had –> Cieszę się 🙂 TwinSisterMoon i Isengrind już tropię.

    @Łukasz Bińkowski –> Cóż, to niezłe zrównoważenie mojej i Jarka opinii. Ale prawnie – podtrzymuję – nie ma rozróżnienia na mniej lub bardziej romantycznych. Dzięki za kolejne przykłady.

    @Mariusz –> Gdybym powiedział, że nie zazdroszczę Jarkowi tej dyskusji, która sie u niego wywiązała – skłamałbym. Sam przecież brałem w niej udział. Była bardzo pożyteczna. Ale ten wpis powstał pod wpływem emocji związanych z NSB.

  9. No, ma tyle wspólnego, że chyba lepiej szukać (nawet w naszej blogowej mikroskali) rozwiązania optymalnego, dla obu stron satysfakcjonującego, niż jednych czy drugich na stos wysyłać!

    Przy czym nie twierdzę, że wszyscy muszą być NIN-ami i innymi Marillionami i samodzielnie wrzucać swoje kawałki do p2p – im się to akurat opłaca, na zdrowie.

    (czy dyskusja może potem przenieść się do mnie? zaklepuję kolejkę!)

  10. @ Bartku, to żart oczywiście. Tuż powyżej też (-:

  11. – Ja pale, ale się nie zaciągam
    – W końcu i tak chodzi o sex
    – Zasady zasadami, a życie życiem
    No i tak dalej, a miłość Ci wszystko wybaczy.
    PS:
    Czy „droga redakcja” zdaje sobie sprawę ze w Polsce żyją biedni ludzie? Oni z tych samych powodów, co „droga redakcja” ściągają nielegalnie płyty? Nie robią tego, bo lubią, ale ze muszą!!! Czy miłość wszystko wybacza, czy może bieda?

    PS:
    Mam taką refleksje, że tak zwani mainstreamowi dziennikarze muzyczni, żyją na innej planecie, a jeżeli są jeszcze z W-wy to na pewno nie jest to Polska. Te dyskusje, o co kaman??? Ta misja, te poczucie winy, ale, o co chodzi?

  12. I na koniec
    Tu kupuje płyty.
    Rozumie, że to dla tych, co zainspirowani jakąś recenzja chcieliby nabyć dane wydawnictwo?
    Czy może?
    Widzicie mnie stać na zakup fajnych płyt, jestem wporzo, nie kradnę!

  13. @migala –> O tym, że ktoś „musi”, bo jest biedny, było bardzo dużo w dyskusji pod wpisem Jarka. Jestem naprawdę ogromnie przychylny ludziom korzystającym z p2p i pochodnych, ale to jest ogólnie najgorszy możliwy argument. Niestety.

    Zarabiam na kupowane przez siebie płyty, o których potem piszę tutaj bez presji komercyjnej, a Ty możesz wejść, poczytać i jeszcze się ze mnie ponaigrywać. Jeśli Cię to ostatnie zadowoliło, to „wporzo”.

    Staram się o przejrzystość źródeł, z których płyty dostaję, żeby ludzie wiedzieli, czy dostałem coś za darmo czy kupiłem. A pasek z adresami sklepów jest po to, żeby ktoś, kto kupuje, mógł kupić. Proponowałbym na razie takim ludziom nie skopywać tyłków, bo rzucają grosz dla fajnych artystów. No i – przy okazji – to również dzięki nim wiszą te ripy na rapidshare’ach i innych, które później ściągają ludzie wporzo, ci opisani przez Ciebie jako „biedni”, albo Ci, którzy „nie frajerzą”. 😉

  14. @migala – jako obrzydliwie bogaty mainstreamowy dziennikarz z Warszawy dziękuję za otwarcie oczu na istnienie biedy w Polsce. Zza zaciemnionych szyb mojego hummera jej nie widać.
    Mam dużo za dużo płyt, na pewno ich wszystkich nie będę słuchał, więc postuluję umieszczenie pod blokami (i pod moją willą na Saskiej Kępie też) takich blaszanych koszy, jak na ubrania. Będę mógł się podzielić nadwyżką z najbardziej potrzebującymi. Chętnie też przekażę 1% podatku fundacji, która finansuje zakup płyt z amerykańskim indie-rockiem dla ubogich fanów z Bieszczad.

  15. Złodziej jest złodziejem. Ja jestem złodziejem, Ty i bogaty Szubrych. Wydźwięk jest taki, czy motyw jest elementem tłumaczącym złodziejstwo?

  16. Moim zdaniem, nie.

  17. Rozumiem ze Ty i bogaty Szubrych ściągacie płyty nie z powodu biedy, ale z pasji i miłości do muzyki i że nie za dobrze się z tym czujecie? Właśnie to robią inni ludzie w Polsce.

  18. Łukasz Bińkowski

    Mysle ze w przypadku osób niezamożnych czy tez biednych albo w inny sposób „uposledzonych” ekonomicznie lub społecznie problem z dostępem do kultury czy szerzej wiedzy jest głebszy i nie można go ograniczać do zakupu pojedynczej plyty i książki. Cała ta kwestia ma charakter bardziej fundamentalny a wycieranie sobie gęby „biedotą”w celu dogryźenia paru osobom jest miałkie i nic nie wnosi.
    Jezeli ograniczymy się dyskusje i spory do wycinka rzeczywistości ( w tym przypadku „piractwo muzyczne”) nie dostrzeżemy całości problemy np. rosnących barier w dostepie do wiedzy, rosnących kosztów edukacji, głupota i alienacja mediów głównego nurtu itp. itd. A to wszystko w czasach powszechnie głoszonej równości i rosnącej demokratyzacji ( także kultury).
    Należy w końcu pamietać o skali potrzeb Maslowa i wogóle popatrzeć rozsądnie na ubogą rodzinę- matka nie będzie myśleć o kupnie cd czy biletu na koncert zanim nie nakarmi i ubierze smarkacza.
    Te kwestie są nie roztrzygalne- ale należy przyjąć 2 założenia: wspieranie Wolnej Kultury i takiegoz do niej dostepu oraz krytyka zorganizownych represji sądowo-administracyjnych wobec użytkowników.

  19. @migala

    czy to, że nie stać mnie na nowego mercedesa sprawia, że muszę go ukraść, żeby się nim przejechać? nadmieniam, że koniecznie muszę go sprawdzić.

    to naprawdę nie jest dobry tok rozumowania. prawo mamy takie a nie inne, w związku z czym ten „dozwolony użytek” można jakoś wytłumaczyć, ale mam wrażenie, że tutaj raczej chodzi o sumienie osoby, która ściąga. inna sprawa, że jeżeli mówimy o dziennikarstwie zarobkowym przy wykorzystaniu ściągniętego albumu, to jest to zwykłe chamstwo.

  20. Najbardziej się zgadzam z Łukaszem Binkowskim, mówiąc o biedzie mam na myśli nie brak chleba, ale wybór, przed jakim przeciętny fan muzyki w Polsce staje codzienne. A mianowicie kupić płytę czy np. zaprosić dziewczynę do kina. Myślę ze piractwo to pokusa i każdy, kto ma Internet przed nią staje, skoro jest to, dlaczego nie wziąć? I to jest właśnie kwestia sumienia.

  21. Bogaty Szubrychu, to nie jest głupi pomysł z tym kontenerem na zbędne płyty.

  22. Natural Snow Buildings: Ta grupa zmusiła mnie do piractwa. Taki jest tytuł tego artykułu, ja napisałbym artykuł o takim tytule „Krysia Kowalska: Ta dziewczyna zmusiła mnie do przejścia przez ulicę na czerwonym świetle”.

  23. Dostęp do darmowej i legalnej muzyki świetnej jakości jest teraz tak ogromny, że akurat tłumaczenie ściągania biedą jest absurdalne. Gdyby ktoś chciał, to podrzucę kilkadziesiąt linków – starczy na całe życie.

  24. @migala –> Świetny pomysł, pisz. Ale najpierw przeczytaj sobie przepisy o ruchu drogowym i ustawę o prawie autorskim. Róźnica między jednym i drugim jest. Ściąganie nie jest wykroczeniem ani przestępstwem, jest nim tylko udostępnianie. To, co opisałem wyźej, jest więc pewna kwestią sumienia (jak to trafnie ujął matziek). Poza tym – czego chyba nie wychwyciłeś – był to zarazem głos OBRONY file-sharingu w pewnych sytuacjach.

    Wszystko to nie zmienia faktu – tu uwaga do Ciebie i Łukasza – że tłumaczenie ściagania płyt biedą jest bardzo niedobrym tłumaczeniem. Człowiek nie ma przyrodzonego prawa do otrzymania za darmo dyskografii swojego ulubionego wykonawcy. Od wieków życie jest sztuką wyborów – nie jeżdżę mercedesem, ale za to mam dużą płytotekę. Zaproszę dziewczynę do kina, – jak to ujął migala – albo kupię płytę i posłucham w domu. Albo nie zjem obiadu, ale kupię sobie płytę, jak to bywało w moim środowisku w latach 90. Jeśli chcecie zmieniać świat – załóżcie fundację zajmującą się edukacją muzyczną albo publiczną wypożyczalnię płyt. Mało takich inicjatyw powstaje i chętnie pomogę, na ile tylko będę mógł.

  25. Łukasz Bińkowski

    Małe sprostowanie- krytycznie odnosze się podnoszenia argumentów „ekonomicznych” jako uzasadnienia „piractwa”.
    Własnie kwestia wyboru jest tu chyba decydujaca- wyboru , komfortu , pójscia na łatwizne i konieczności rezygnacji z innych dóbr.
    Trzeba sie czasami pomeczyć.
    Z własnego doświadczenia wiem że wystarczy dzień rozdawania ulotek żeby kupic płyte zagranicznego artysty z górnej półki 🙂 Albo mozna popracować na stoisku gastronomicznym w czasie Openera żeby dojechac na koncert Morrisseya z gda do warszawy 🙂

    a w sprawie muzycznej edukacij- ja ograniczam sie na razie do kregu moich znajomych- pamietam jak zabrałem pare osób na koncert Emitera z okazji nowej płyty-dla niektórych było to przeżycie transgresyjne hehe

    Popatrzmy z innej strony- nieograniczony dostęp i niemalze natychmiastowy zmienia relacje miedzy krytykiem(dziennikarzem) a słuchaczedm(czytelnikiem) – współczesnie zwykły szary „słuchacz” może przesłuchać album kilka miesięcy wczesniej niz ukaże się u nasi recenzja tejże znajdzie sie w prasie , chodzi tu o takie peryferyjne kraje jak polska. Rodzi to ciekawe konsekwencje- skończył sie juz czas muzycznych „mentorów” (guru) którzy wciskali ludziom to czego sami słuchali , obecnie weryfikacja nastepuje błyskawicznie. I nie chodzi tylko o sciąganie ale prase , witryny inter. , fora Ciekawe jak na to patrzą zawodowi
    dziennikarze 🙂

  26. jak to możliwe, że tak burzliwie dyskutujemy, mając właściwie bardzo zbieżne poglądy? 🙂

    migala, jeśli chcesz, możesz mnie wyzywać, ale proszę, nie przekręcaj nazwiska, dziękuję 🙂

  27. Łukasz Bińkowski

    Chodzi jak zawsze o te „subtelne różnice” 🙂

  28. @szubrycht –> Dzięki tej dyskusji myśmy się na pewno do siebie zbliżyli 🙂

    @Łukasz –> Podejmowałem temat stosunków słuchacze-dziennikarze już parę razy – zgadzam się, to rewolucja. Ta rozmowa jest jej częścią skądinąd, ten blog jest dowodem na to, że dziennikarz też działa na trochę innych zasadach niż parę lat temu, blogi Reynoldsa i poważniejszych ode mnie światowych dziennikarzy – tym bardziej, społecznościowe serwisy wiążące muzyków i ich fanów są dowodem, dostępność plików też. Guru odchodzą wraz z poprzednim pokoleniem dziennikarzy muzycznych. Z drugiej strony – dziennikarz musi sie starać czymś wyróżnić z szeregu słuchaczy. A czym? Może właśnie spokojnym, zdystansowanym podejściem, dbaniem o wiarygodność?

    Znam dziennikarzy profesjonalnych, którzy zaczynają brać udział w tym wyścigu – ściągnąć wcześniej, napisać przed premierą, dotrzeć jeszcze bliżej niż zagorzali fani. To ślepa uliczka. Wśród słuchaczy zawsze będzie ktoś szybszy i bardziej kompetentny w danej dziedzinie. Czym to się skończy? Nie wiem, być może śmiercią całej profesji, ale ja bez walki jej nie oddam, bo uważam, że na razie jest jeszcze dla niej miejsce 😉

  29. Sorry za przekręcanie nazwiska panie Szubrycht, jednak wspólny wróg jednoczy, co nie;)
    Moje wnioski z tej dyskusji są takie pan Chacinski nadal, uważa się za wyjątkowego, choć skrzętnie to ukrywa, jego piractwo jest inne niż moje. Dla pozostałych, mam propozycje żeby zastanowili się, co takiego irytuje ich w moich wypowiedziach i żeby uczciwie odpowiedzieli sobie na pytanie, czy jestem złodziejem? Pozdrawiam i spadam.

  30. No… rzeczywiscie nosny temat, rozumiem teraz te zlosliwosci, ale tu migala miesza no i tylko 30 wpisow (z moim) musze znalezc ten wpis o CKOD u Szubrycht’a : )
    @migala –> to jest bardzo proste, Ty nerwowy jestes – niepotrzebnie, jesli ciagniesz i dzieki temu swiat staje sie lepszy, to wporzo, jezeli frajerzysz to jestes dupkiem
    po co te nerwy : )

    Slucham 20-30 nowych tytulow tygodniowo od 1995 roku, przez pierwsze 7 lat robilem to legalnie, otworzylem sklep z plytami w tym celu, jest taniej a ja nie specjalnie lubie kolekcjonowac, za duzo z tym klopotow jezeli sie przeprowadzasz.
    Pozniej nie moglem sobie pozwolic na tak kosztowne hobby, poza tym w w latach 90 nie bylo P2P : )
    Czy to oznacza ze powinienem przestac? jezeli od 2002 wylacznie sciagam?
    Poza tym jestem adiction, jezeli nie mam swiezych rzeczy, zaczynam sie trzasc, czy P2P pe moze byc jak metadon – na przyklad?
    W koncu jestem chory : )
    Ja jestem po jasnej stronie mocy i mysle ze Ty tez
    Peace! Budy!

    pzdr’a

  31. Łukasz Bińkowski

    Mysle że ściaganie powinno byc traktowane podobnie jak onanizm albo ogladanie pornografii – okryte wstydliwym tabu i rzeczą o której nie mówi sie w „dobrym” towarzystwie a kiedy cos takiego wyjdzie na jaw wywołuje konsternacje, rumieńce i nerwowe wodzenie wzrokiem.
    Jak wiadomo nikt tego nie robi ale lepiej o tym głośno nie rozmawiać 🙂

  32. Dla rozładowania atmosfery:

  33. Kamil Antosiewicz

    Cześć autorowi i wszystkim!

    Moralny problem ssania muzyki z netu pozostanie nierozwiązany, podobnie jak kwestia, kiedy zaczyna się człowiek: w drugim dniu po zapłodnieniu, czy w drugim miesiącu. Ja osobiście nie mam i nigdy nie miałem w związku z tym wyrzutów sumienia. Podobnie jak Chary i chyba większość dziennikarzy i maniaków, od zawsze miałem gigantyczny przerób – dziesiątki, setki nowych płyt miesięcznie, od 13 roku życia. Wygląda to jak wyznanie narkomana, ale chyba każdemu, kto nie ogranicza się do jednego gatunku i kto wchodzi w temat płyt wydanych na CD-rach w nakładzie 100 egzemplarzy, ten „problem” jest bliski. Skąd dzisiejsi dwudziestoparoletni dziennikarze muzyczni poznali całe dyskografie Merzbow, Franka Zappy, czy recenzowane na Nowamuzyka kasety Pocahaunted (polecam, nakłady dawno wyczerpane, ściąganie ich nie jest grzechem)? Nabyli za kieszonkowe?

    Ale zwierzę się bardziej: myślę, że w stronę MP3 popchnęło mnie – paradoksalnie – pisanie o muzyce. Zacząłem się nią zajmować zawodowo, by moje hobby zamieniło się wreszcie w źródło dochodów. To marzenie każdego dzieciaka. Wywiady, recenzje, relacje z festiwali, itp. Nie musisz chodzić do nudnej pracy. Tylko traf chciał, że ostatecznie „zepsuły mnie” nie przegrywane kasety czy płyty, ale pryzmy darmowych promosów od wydawców piętrzące się na biurku w redakcji i obowiązek przerobienia iluś tam nowości dziennie z obowiązku. Na już. Na wczoraj. Bo dzwoni zniecierpliwiony wydawca z pytaniem, czy wchodzimy w patronat nad ich wyjątkową i najlepszą płytą. Jest niewielka różnica pomiędzy liczeniem płyt w szpindlach, garściach czy gigabajtach – w takiej chwili coś w człowieku po prostu pęka. Sam w MP3 wszedłem późno, bo przegapiłem Napstera i Audiogalaxy i wpadłem dopiero przy Soulseeku z 6-7 lat temu. Dzisiaj rzadko używam tego ostatniego, bo niemal wszystkie nowe i stare rzeczy są na blogach.

    Równolegle nałożyła się na to lektura co raz większej ilości prasy muzycznej, która rozbudza apetyt na więcej i więcej. Twojego „OFFa”, Bartku, też 🙂 Każdy z was pewno przez to przechodzi(ł): wertowanie katalogów, odhaczanie pozycji, które chciałoby się mieć, mazanie flamastrami zinów, robienie notatek i szukanie w katalogach kolejnych pozycji z niekończącej się listy. W paczkach z zamówionymi płytami przychodzą kolejne katalogi, co miesiąc wpada ryza zinów i magazynów… Wyjąwszy uwarunkowania osobiste, dziennikarstwo muzyczne jest główną przyczyną, dla której ludzie chcą mieć więcej i więcej bez względu na cenę – rynek sztuki tak samo dotknięty jest przez raka konsumpcji, jak każdy inny. Dziennikarstwo muzyczne jako źródło cierpień. Praktyka replikacji dzieła sztuki ponosi właśnie konsekwencje własnego wynalazku: dziennikarstwo tworzy napięcia i rozbudza apetyt. Sprawia, że chcesz i musisz to mieć – choćby z poczucia obowiązku, bo jutrzejsza klasyka wykuwa się właśnie dzisiaj. I dlaczego, w przeciwieństwie do choćby biblioteki, w której znajdziesz wszystkie nowości książkowe, nie mógłbyś tego mieć, choćby przez tydzień, zanim nie uznasz, że nie jest to warte twojego czasu i że warto poświęcić go na coś bardziej wartościowego? Co się czuje, gdy bierze się do ręki nowy „The Wire”, a w nim trafiamy na 150 recenzji potencjalnie świetnych płyt z danego miesiąca? „Och, w lipcu kupię ze dwie, a kolejne dwie może za miesiąc. Na resztę niestety mnie nie stać, w końcu nie można mieć wszystkiego…” Ale w międzyczasie na Pitchforku czy Foxy Digitalis opisano 200 kolejnych superdebiutów i „must haves” co najmniej na 7.5, a w skrzynce znalazł się kolejny „The Wire”… Jakie myśli kiełkują w głowie podczas odwiedzin na jednym z trzystu tysięcy fajnych muzycznych blogów, z opisami fantastycznych białych kruków z brazylijską tropicalia, funkiem Czarnych Panter, zachęcająco brzmiącymi opisami nowych 12” z twardym minimalem, klasycznym thrash metalem, którego słuchałeś w podstawówce i właśnie masz ochotę na headbanging, no wave, new wave, cold wave, rave, Grave, itp? Ja osobiście nie cierpię na napięcia z tym związane. Po prostu ściągam wszystko, na co mam ochotę i uważam, że P2P to najlepszy wynalazek stulecia.

    Bynajmniej nie szukam teraz usprawiedliwienia dla siebie czy innych osób ściągających gigabajty miesięcznie. W końcu człowiek myślący umie poskromić instynkty a napięcia sublimuje – ten, kto jest ich niewolnikiem, uchodzi za słabeusza, nie? Ale chyba ze światem nie jest aż tak źle. 20 lat temu chodziło się na Marco Polo (Warszawiacy pamiętają) z czystymi kasetami z Pewexu, dzisiaj przegrywa się od poznanych przed chwilą znajomych, których, gdy mają dobrą kolekcję albo fajnego bloga, dodaje się do ulubionych. Dalej czyta się tych, którzy piszą lepiej – nie ważne, czy ściągnęli, czy wyprosili promo copy, czy kupili za własną kasę. Jeśli więcej osób pisze – tym lepiej. Wybiją się lepsi. Wygląda więc na to, że nic się nie zmieniło. Jest najwyżej więcej do czytania. Aha, i muzyki jest więcej niż kiedykolwiek. Simon Reynolds wie o tym dobrze, gdy siada w piątek wieczorem przed swoim hi-fi z paczką nowo otrzymanych płyt do recenzji. Kto jak kto, ale on nowości kupować już dzisiaj nie musi 🙂

  34. Pingback: Ziemia niczyja | Mariusz Herma » Blog Archive » Dziwne sprawy wokół rozprawy Joela Tenenbauma

  35. @Łukasz –> coś w tym jest. 🙂

    @Kamil –> Zgadzam się na 99 procent. (poza tym, że czasem – jak widać powyżej – pewne wyrzuty sumienia jednak mam). Też wsiąkłem w Soulseeka na pewien czas, też zdumiewam się tym, jak rzeczy, które sam przez 10 lat poznawałem z kaset (pirackich, a jakże) i radia, teraz można zebrać i przesłuchać dzięki blogom i torrentom w 2 miesiące.
    Ale skoro już poruszyłeś wątek pisania, to kiedy Ty, do licha ciężkiego, zaczniesz gdzieś na sieci pisać o tych wszystkich płytach, których słuchasz? Bo ja bym chętnie poczytał, więc masz potencjalnie jednego. Wiem, że jesteś na RYM, ale jak dla mnie nie wystarczy 🙂

  36. Kamil Antosiewicz

    Hej jo!

    Mówisz – masz!

    http://promieniowanie.wordpress.com/

    Update’y w miarę możliwości.

  37. znakomity tegoroczny freak folk, darmowy i całkowicie legalny. bez piractwa.

    http://freemusicarchive.org/music/Big_Blood/Already_Gone_I/

    http://freemusicarchive.org/music/Big_Blood/Already_Gone_II/

    na stronie dostępne są też wcześniejsze ich płyty. polecam.

  38. @Kamil –> I bardzo się cieszę! 🙂

    @porfirion –> Te darmowe downloady to jest sfera, w której zawsze grzęznę, ale chyba muszę zacząć się orientować w temacie… Dzięki!

  39. sytuacja z Big Blood jest taka, że wcześniej rozdawali darmowe cdry na koncertach. później te płyty wypływały w formie cyfrowej na zaprzyjaźnionym blogu Grown So Ugly, a dopiero teraz zebrano je na tej inicjatywie przewodzonej przez Najlepsze Radio Świata – WFMU.

    to jest małżeństwo wcześniej grające w Cerberus Shoal, teraz mają jeszcze zespół Fire On Fire.

    jeszcze z darmowego freak folku:
    http://puzzle.suchfun.net/the_cherry_blossoms/
    uzależniające granie.

  40. Kamil Antosiewicz

    Ja właśnie poznałem Big Blood przez WFMU – dziwną, pomarszczoną wersję Erika Satie ze Strange Maine 1.20.07. Fantastyczny, kruchy i delikatny folk

  41. odkad ich znam, zawsze ich lubialem:)

  42. płyta „Shadow Kingdom” już na czwartym miejscu na rym w 2009 roku, czyli NSB zostali zauważeni.I bardzo dobrze! Chyba spróbuję jakoś zdobyć to wydawnictwo

  43. Pingback: Ziemia niczyja | Mariusz Herma » Blog Archive » Odpowiadam na pytania z Google’a (albo i nie)

  44. Pingback: Polifonia » Archiwum bloga » W obronie wuwuzeli

Dodaj komentarz