Nasze (bardzo) drogie koncerty

cinematic

Według organizatorów koncertu The Cinematic Orchestra inflancja w Polsce w ostatnich dwóch latach wynosiła jakieś 60 do 100 procent. Jeśli bowiem ktoś (a żyją wśród nas tacy z pewnością) pamięta występy The Cinematic Orchestra w roku 2006, pewnie przypomina sobie ceny biletów oscylujące w okolicach 60-70 zł. 6 kwietnia brytyjski zespół (którego forma notabene raczej zniżkuje niż zwyżkuje) wraca do tej samej sali w Warszawie, do Palladium, by zagrać w zamian za opłatę 120-200 zł. Miejsca na balkonie kosztują 200 zł, czyli więcej niż karnet na Off Festival czy Nową Muzykę, niewiele mniej niż tegoroczny czterodniowy Open’er (280 zł) i odpowiednik jakichś 45 euro (kiedy ja ostatnio tyle płaciłem za koncert w Niemczech?) i ponad 40 funtów (w Londynie grywają za 10-20 funtów). A może to nie inflancja? Może to Polska jest teraz najbogatszym krajem w Europie, tylko coś mi umknęło? Może Palladium jest teraz jedną z najmodniejszych sal w Europie, uhonorowaną przez „Time Outa” i ulubioną przez wielkich artystów? Może konkurujący ze sobą właściciele sal koncertowych w całej Warszawie specjalnie z Japonii sprowadzają audiofilskie soundsystemy, które należą do najlepszych i kładą na łopatki wszystko, co można usłyszeć w salach Berlina czy Londynu? Może musieliśmy podnieść ceny, bo tak masowo wykupywali nasze bilety londyńscy spekulanci, dystrybuujący je wśród masowo odwiedzających nasz kraj (ta infrastruktura!) muzycznych turystów? Może to ci ludzie, którzy w roku 2006 kupowali bilety po 60 zł aż tak bardzo zdążyli się dorobić, a może nowe pokolenie zarabia więcej, a ja już nie powinienem żyć? A może po prostu ktoś z Czytelników tego bloga ma jakąś odpowiedź na to palące pytanie?

33 responses to “Nasze (bardzo) drogie koncerty

  1. Tudzież Antony wraz z Johnsonami, grający w Berlinie za sporo mniejszy piniądz niż w Warszawie.
    Pomorek.

  2. the subways mają grać w poznaniu w kwietniu za 33 zł. jakoś mi się wierzyć nie chce

  3. @muchafly –> prawda, Antony zagra w Berlinie w mniejszej sali i w dodatku za mniejsze pieniądze…

    @snorri –> to jeszcze strefa normalnych cen, ale niech tylko zaczną grać muzykę przyjazną dla tzw. klasy średniej, a bilety pójdą w górę. 🙂

  4. Bo to jest oferta dla Nowych Polskich (przez analogię do Nowych Ruskich), którzy by się pewnie obrazili, gdyby im zaproponować tańszy bilet. Zresztą fanami nie są, więc nie wiedzą, że bardziej opłaca się wyskoczyć do Pragi, Berlina czy nawet Londynu, no i nowopolskie obowiązki im na to nie pozwalają. Płacą więc tyle, ile się im każe, a kilku organizatorów koncertów (bo nie wszyscy przecież, nie generalizujmy) ustanawia kolejne rekordy w waleniu jeleni po rogach.

    BTW, w ubiegłym tygodniu gościł w PL na dwóch koncertach Napalm Death z całkiem sympatycznym zestawem supportów. Ceny biletów – jakieś 50, najwyżej 60% tego, czego można się było spodziewać. Wyjaśnienie? Najprostsze z możliwych. Koncerty robiła agencja z Czech.

  5. bilet na depeche mode kosztuje 175 zl, dolicze sobie do tego niemalże 200 zł za bilet na pociąg do Warszawy /w dwie strony, uff/ i mamy tu już ładną sumkę. Bycie fanem muzyki w Polsce jest zaiste rzeczą trudną.

    szubrycht – myślę jednak, że to i tak wychodzi taniej niż praga, berlin czy londyn – bynajmniej przy tradycyjnych cenach połączeń.
    tak czy siak – na niektóre z koncertów, my naród polski, jesteśmy skazani „emigrować”. Takie nine inch nails omijają nasz kraj od lat, zawsze zastanawiam się z jakich powodów taki fakt ma miejsce

  6. ania1410 – co z Ciebie taki niewierny Tomasz? 🙂 przykład: byłem w październiku na koncercie Antony & the Johnsons w Londynie. Za bilet zapłaciłem 30 funtów (po OBECNYM kursie to byłoby 135 zł), za bilet lotniczy w obie strony, kupiony z odpowiednim wyprzedzeniem, niewiele ponad 200. Co daje sumę ok. 350 – 400 złotych. Najdroższy bilet na Antony’ego w Warszawie to 450 złotych… Oczywiście, nie trzeba kupować najdroższego, ale nawet jeśli się szarpniesz, to nie dostaniesz następujących bonusów:
    1) London Symphony Orchestra w roli akompaniatorów (tadam!!!!!!!)
    2) akustyki Barbican
    3) możliwości zakupów płytowych na Oxford (znowu – nie dość, że płyty znacznie tańsze, to w ogóle SĄ, można kupić nie tylko Rogera Watersa, U2 i Madonnę, jak w naszych)
    4) i last but not least – możesz za jedną wyprawą zaliczyć drugi świetny koncert, to przecież Londyn. Ja właśnie tak zrobiłem, co oznacza, że wydatek związany z samym Antonym spadł nam właśnie do ok. 250 zł.

    🙂

  7. Moja wersja odpowiedzi jest taka, że kryzys gospodarczo-ekonomiczny faktycznie istnieje, ale dodatkowo jest on jeszcze sztucznie nadmuchiwany po to, żeby społeczeństwo wprawić w stan paniki, w którym to stanie zacznie ono masowo wykupywać cukier i mąkę, oraz inne artykuły (telewizory, dvd, inne) mogące stanowić w ich mniemaniu zabezpieczenie na przyszłość. Paradoksalnie więc w kryzysie nie wszyscy tracą, są tacy co świetnie na nim zarabiają. Być moze do nich zaliczają sie agencje koncertowe, które tłumacząc ludziom „sorry, mamy kryzys, artysta musiał zapłacić drożej za samolot, paliwo, jedzenie, nocleg” windują ceny biletów na koncerty. Być może bilet na koncert The Cinematic Orchestra nadal kosztuje 60 zł (takie są jego faktyczne koszta), a nadwyżka wędruje do czyjejś kieszeni. Tego nie wiemy, ale może to być jakiś trop do odpowiedzi na postawione pytanie.

  8. Zgadzam się absolutnie z JSzubrychtem – to są ceny dla Warszaffki, która se pójdzie na fajowy koncert trendy artysty (o! słyszeliście, że on chyba jest transeksualistą czy coś takiego? idziemy!), a potem będzie mogła zobaczyć swoje zdjęcia w kolumnie towarzyskiej w „Gali” czy innej „Vivie”. Żal. A moja radiowa Pani Realizator, największa fanka Antosia jaką znam, nie pójdzie. Bo ją nie stać.

    Swoją drogą – ukułem ostatnio z przyjaciółmi tezę, że powinniśmy spodziewać się już niedługo najazdu zagranicznych artystów, bo skoro na Zachodzie kryzys, a w Polsce ma on być prawie niezauważalny, to tu właśnie będą mogli (i musieli) zarabiać. Dobre sobie.

  9. szubrycht – niewierny Tomasz żem od dziecka 😉
    oczywiście nie mówię, że Londyn nie jest lepszy od Warszawy, bo jest (zdarzyło mi się tam mieszkać i kupować płyty nawet :))
    mówię jedynie, że to nie zawsze wyjdzie taniej. Jeździłam do Berlina i do Pragi na koncerty, chociażby na wspomniane NIN, czy na deftones, radiohead i w ogóle no.. jako oddany fan muzyki, a przy okazji fotograf, to dla mnie świetna sprawa (przy wejściu na koncert nie patrzą czy aparat ma 3,2pixele i mogę wnieść swobodnie lustrzankę – bynajmniej tak bywało na tych koncertach na których byłam).

    pozostaje też kwestia taka, że nie każdy czuje się dobrze w miastach niepolsko jezycznych, taka rzeczywistość. a taki dojazd do brixton arena nie jest znowu taki oczywisty 🙂

    jedno jest pewne, zarabiajac 1500 zł połowy polskiego społeczeństwa nie stać by raz na rok pojechać na koncert, nie wspominając już o teatrach, kinach (!!!) czy innych wydarzeniach kulturalnych (średnia cena 30-40 zł za wstęp).
    Albowiem powiadam wam – kultura jest dziedziną elitarną 🙂

  10. ania1410 – to czy kogoś w ogóle stać na kulturę przy zarobkach 1500/miesiąc to już zupełnie inna historia. Ja tylko przedstawiłem dowód, że wyjazd na koncert do Warszawy (a widzisz, zapomniałem jeszcze o Twoich 200 zł na PKP!) nie musi być tańszy, niż wyprawa do Londynu. Praga i Berlin wyjdą jeszcze taniej, szczególnie jeśli komuś uda się zebrać ekipę do samochodu i zrobić pięcioosobową zrzutę na paliwo.

  11. nie znam odpowiedzi na te pytania, ale cieszę się, że coraz głośniej ludzie przy okazji tych „cen” zadają sobie uniwersalne pytanie „wtf”!? Byłoby dobrze, aby za europejskim poziomem koncertowania w naszym kraju, podążała europejska cena biletów na te koncerty. Żal straszny, i nie wiem, czy ten cały cenowy obłęd jest w najbliższym czasie do opanowania.

    na koncert Antony’ego nie idę, za drogie bilety.

  12. @ania1410 –> akurat co do Depeche Mode sytuacja jest inna – to półka wielkich stadionowych gwiazd i tu sami wykonawcy często dyktują ceny z księżyca, choć zgadzam się w zupełności, że 175 zł to cena zbyt wysoka. Cały rynek koncertowy zauważył, że ludzie są skłonni spiratować płytę za 60 zł, ale za to przyjść na koncert za 160 zł. I pomyśleć, że kiedyś dość powszechnie uważano, że bilet na koncert powinien kosztować mniej więcej tyle co płyta…

  13. Cos mi tu nie gra z tym Palladium… Dla porownania:
    Tricky: Warszawa: 100-130zl
    Zurych: 35chf (wtedy jakies 82zl)

    A i tak zaluje ze w ogole bylem – albo koles mial gorszy dzien albo gorszy rok. Ale to inna historia.

  14. Bartku, poruszyłem ten temat aż dzień wcześniej – http://andrzejcala.blox.pl/2009/01/Koncerty-kogo-na-to-stac.html. Polecam, czasem coś tam nawet ciekawego uda mi się napisać 😛

  15. @Lysergik –> Ostatnio to on ma same gorsze dni 🙂

    @Calak –> No faktycznie, właśnie przeczytałem 🙂 Cóż, może jakieś blogowe koło przeciwników drogich koncertów powinniśmy założyć…

  16. Forma Cinematiców się podnosi 🙂 Soundtrack do Flamingów naprawdę miejscami wgniata równie dobrze, co dwie pierwsze płyty. Ale zdecydowanie nigdy nie będzie to kapela warta 200 pln za live, zwłaszcza bez Fontelli.

    Odpowiedź na pytanie o ceny – dostosowane do wymyślonego przez marketoidów targetu, który mieszka w Warszawie, zapełnia tamtejsze kluby, udziela się na „znanych forach’ i najczęściej wkręca się na wszystkie tego typu koncerty na tradycyjny krzywy ryj (nie to, że jestem bez winy w tym zakresie:) i ma kieszonkowe w wysokości średniej krajowej, a przynajmniej tak o sobie pisze, budząc w organizatorach całkiem naturalną chęć oskubania jelenia.

    Na szczęście na południu ceny jeszcze trzymają normalny poziom (Luomo 30 pln, Bonobo też coś tak)

  17. Jak widać na południu zawsze jest lepiej. Cieplej i w dodatku koncerty tańsze. 😎

  18. Ostatni koncert Roisin Murphy w Polsce – 150 zł, wcześniej grała za 120, jeszcze wcześniej za 60. Trzy koncerty w przeciągu półtora roku, nie uwierzę w to, że podniosła stawki. Byłem na styczniowym w Warszawie (ałć), ale na drugi pojechałem już do Pragi, kosztowało mnie to 45 złotych i jeszcze widziałem Hercules and Love Affair i Red Snapper. Na deser The Orb i Mr. Oizo do potańczenia „na klubowo”. Dojazd do Pragi ze Szczecina wyszedł za jakieś 100 zł w obie strony. Polskie sale powinny świecić pustkami przy takiej konkurencji 😀

    Ciekawe po ile Amadou & Mariam w Warszawie. W Berlinie 20 euro.

  19. @Łukasz –> Amadou w normie, poniżej 100 zł, ale to festiwal Francophonic, więc tu powód może być taki, że Francuzi dbają o swoją kulturę i w nią inwestują, najkrócej mówiąc, więc kalkulacje są inne 🙂
    A tak przy okazji – jak wypadł Red Snapper? Bo bardzo jestem ciekaw, mam sentyment do tego zespołu z dawnych czasów, na scenie był niezły…

  20. z tym francuzami to prawda, ze sponsoruja innym narodom swoja kulture. kiedys w krakowie bodajze dzieki wsparciu instytutu francuskiego koncerty Françoiz Breut i Dominique A byly za darmo.

  21. O, to nieźle z tym Francophonikiem. W sumie pamietam, że Yann Tiersen też kiedyś za grosze był a to przecież ten pan od Amelii i można było na nim zarobić miliony!

    A Red Snapper świetny, niesamowita wręcz energia na scenie! Duże zaskoczenie dla mnie, bo nigdy ich nie słuchałem. Wyszedł im taki taneczny jazz-rock, pan z kontrabasem szalał najbardziej. Dali radę jako zastępstwo dla Junior Boys, żal z odwołania ich koncertu był dużo mniejszy.

  22. A nie jest tak, że ceny reguluje rynek? Koncert (płyta, książka, cokolwiek) jest wart tyle, ile ktoś chce za niego zapłacić. Skoro są tacy, co wywalą 120 zł na CO, to dlaczego ktokolwiek miałby robić taki koncert taniej? Jeśli natomiast raz czy drugi organizator zaliczy klapę, następnym razem obniży ceny i po krzyku.

  23. Żeby rynek regulował cenę, musi zostać spełniony warunek konkurencyjności po stronie podaży (oni), nie tylko popytu (my). Do podaży zaliczam też samych wykonawców (coraz lepiej) i sale koncertowe (…).

    Ale budujący/załamujący przykład Czechów organizujących w Polsce koncert Napalm Death za pół ceny – daje nadzieję.

  24. @ EmTi – ten rynek nie do końca tak wygląda. Koncert z samej swojej natury jest zjawiskiem dla die hard fanów, ludzi, którzy potrafią zrobić naprawdę dużo, tylko po to, by zobaczyć wykonawcę na żywo – począwszy od przejechania całej Polski tam i nazad w dwudniowym odstępie z dwugodzinna przerwą na koncert, a skończywszy na wydrapywaniu choćby spod ziemi niezbędnych na ten wyjazd funduszy. Na swoim przykładzie wiem, że cała wycieczka na CO będzie mnie kosztowała jakieś +/- 500pln, będę się wnerwiał na Palladium, bo po Leningradzie wiem, że to klub z gatunku koszmarnych, ale i tak pojadę, no bo jak tu nie jechać? I generalnie organizatorzy jeszcze długo, długo mogą spokojnie walić nas po rogach, bo głód dobrych koncertów wciąż jest ogromny.

  25. Żeby dyskusja nie umarła 😉 -Madonna od 220 -400 zł. Pakiet VIP 1100 (do zignorowania). Warszawa, Bemowo. Jest tańsza od Antony’ego, no ale Bemowo to nie T.Wielki…

  26. Z tym Teatrem Wielkim to też jest co najmniej dyskusyjnie. sam nie bywam tam znowu często, ale właśnie się dowiedziałem – ku swojemu najszczerszemu zdziwieniu – że muzycy nie lubią tam grać, bo nie brzmi. Za duży, za wielka studnia, na górze nic nie słychać. : -)
    Ale zakładam, że istotnie, na pewno lepszy niż wygwizdów na Bemowie, gdzie ktoś postawi wielkie głośniki i echo będzie się obijać po okolicznych osiedlach.

  27. A propos podaży i popytu, z wpisu na blogu niejakiego Andrzeja Budy: „warto było ten koncert obejrzeć i pogadać z muzykami, którzy przyznali, że Polacy płacą im za koncerty więcej, niż Niemcy.” (to o koncercie Helmet: http://andrzejbuda.blog.onet.pl/2,ID361085584,index.html)
    Niestety, to prawda. „Gwiazdy” z Zachodu wiedzą, że u nas mogą skosić kasę większą niż w Anglii czy Niemczech, bo tam mają zbyt mocną konkurencję, by dyktować warunki. Do tego dochodzą u nas większe – z tych samych powodów – koszta wynajęcia klubu czy sprzętu. Ba, w cywilizowanym świecie zwykle nie trzeba wynajmować klubu – właściciel cieszy się, że zarobi na piwie, czasem ma jakiś share z biletów, ale za to na zapleczu może mieć całkiem niezły sprzęt… I jak tu się dziwić, że tam bilety tańsze? Nie tylko nasi organizatorzy temu winni.

  28. Pingback: KIT STYCZNIA « Słodko-gorzkie

  29. Chyba ktoś mocno zainspirował się Twoim wpisem( http://infobot.pl/r/1451 );-)
    W sumie Twój głos jak i ten’tego kogoś’ z Infomuzyki jest bardzo na miejscu. Może w końcu jakiś artysta/organizator się zastanowi się trochę i zamiast kilkuset złotych obniży cenę biletu do kilkudziesięciu zyskując nowych fanów;-) Mam wrażenie, że w tej branży nie istnieje pojęcie zwane ‚budowaniem marki’…

  30. @pan-audytor –> Widziałem. No cóż, pewne inspiracje da się wyczuć. Ale oni mają wsparcie koncernu medialnego, przeczyta więcej osób, dla rynku koncertowego to tylko lepiej.

  31. O! Na ten przykład Bonnaroo w Ameryce też jest drogi bardzo, bo 300 dolarów bilet kosztuje. Ale za to, uwaga, proszę usiąść: Bruce Springsteen, Phish, Beastie Boys, Nine Inch Nails, David Byrne, Wilco, Al Green, Snoop Dogg, Elvis Costello, Erykah Badu, Paul Oakenfold, Ben Harper, The Mars Volta, TV on the Radio, Yeah Yeah Yeahs, Gov’t Mule, Andrew Bird, Band Of Horses, MGMT, The Decemberists, Girl Talk, Bon Iver, Béla Fleck & Toumani Diabate, of Montreal, Animal Collective, Gomez, Down, Santogold, The Ting Tings, Crystal Castles i wielu, wielu innych.
    Jakieś pytania? 😉 Idę złożyć papiery po wizę…

  32. jestem daleki od krytyki antony’ego, ale jak sie słucha takiej propozycji, to wiadomo, ze ktos się zawsze będzie na to snobował, a drugi będzie zarabiał. z cinematic podobnie. niech ktos za to spróbóje się „zasnobić” na girlsVSboys- w poznaniu 40 zł. moze to i trochę późno na ten zespół, ale jakby nie patrzeć za tę kasę wydaje mi się, że warto. ja w kazdym razie idę.
    byłem na koncercie lanegana i campbell w łodzi podpiętym pod wiesza imprezę, jaka jest camerimage. cena była normalna, ale w warszawie bilety mogłyby kosztować dwa razy tyle, choc koncert byłby pewnie w sali o podobnych rozmiarach. a więc miejsce występu to chyba drugi aspekt tej feralnej sprawy zawyżania cen..

  33. Pingback: Ziemia niczyja | Mariusz Herma » Blog Archive » Drogich koncertów przyczyn dochodząc

Dodaj komentarz