Rada głuchych nagrodzi cię, bez zbędnych słów

Sons and Daughters Q

Tak wygląda po zgrafizowaniu – początek najnowszego albumu Sons and Daughters. To zresztą charakterystyczna dynamika dla zespołów nowej fali rocka. Dynamika, a w zasadzie jej brak. Bo dźwiękowo produkcja ostatnich nagrań to jedna wielka kaszana. Bardzo ciekawie pisał o tym niedawno „Rolling Stone”. Nazwali to „śmiercią hi-fi”. I rzeczywiście, coś w tym jest. Dzieją się z grubsza dwie rzeczy, które zauważyć można gołym uchem:

1. Producenci coraz mocniej kompresują dynamikę nagrania. Robią to mniej więcej z tych samych powodów i z tym samym skutkiem, co realizatorzy reklam telewizyjnych. Jeśli nie zauważyliście jeszcze, że reklamy wydają się głośniejsze niż cała reszta emisji TV, mimo że nie kręcicie gałką, to zwróćcie na to uwagę. To dzieło kompresji, która – upraszczając sprawę – powoduje, że cichsze partie zostają „dociągnięte” do poziomu tych głośniejszych, a całość brzmi pełniej, głośniej i zdecydowanie bardziej natarczywie. Łatwiej rzecz zauważyć w radiu, lepiej brzmi na kiepskim sprzęcie, ale zarazem szybciej męczy. Silna kompresja zawsze odróżniała nagrania pop od muzyki klasycznej czy jazzu, ale teraz tendencja poszła w absurdalnym kierunku. Posłuchajcie więc Sons and Daughters, albo nawet Franza Ferdinanda czy innej nu-rockowej kapeli na naprawdę dobrym sprzęcie, a odniesiecie wrażenie, że czegoś tu za wiele. No i brak emocji. Zamiast cicho-głośno jest wciąż głośno-głośno. Dotyka to nawet zespołów dbających o dźwięk, bo choć jeszcze jako takie zróżnicowanie dynamiczne u nich zauważymy, to jednak ogólny poziom jest bardzo wyśrubowany. Za przykład niech posłuży najnowsze Magnetic Fields. Strona pierwsza, utwór pierwszy:

Magnetic Fields

2. Nagrania produkowane są pod kątem odtwarzaczy mp3 i głośników komputerowych. To, że nie robi się w muzyce rozrywkowej produkcji pod sprzęt hi-fi, wiadomo nie od dziś. Ale dawno nie było sytuacji, by najpopularniejszy sprzęt był aż tak słabej jakości. Najbardziej popularne źródła to komputer (albo i laptop) z plastikowymi pierdziawkami, ewentualnie sprzęt przenośny. W obu wypadkach format zapisu to mp3, wprowadzający dodatkową kompresję niejako z natury. Do tego dochodzi często kiepski bitrate, a co najgorsze – kilkukrotne kompresowanie i rozkompresowywanie (w wypadku muzyki nielegalnie ciągniętej z sieci). Skutki są opłakane – po co nagrywać wysokie, skoro zetnie je mp3, a po co basy, skoro pierdziawki i tak nie odtworzą (jeśli chodzi o radio, to 90 procent stacji gra z formatów poddanych kompresji stratnej, z komputera). Logiczne pole do oszczędności czasu, energii i pieniędzy, nieprawdaż? Nawet zremasterowane stare nagrania brzmią więc karygodnie i są – co dziwi w dzisiejszych czasach, kiedy takich rzeczy da się uniknąć defaultowo, nagrywając na przyzwoitym sprzęcie – prze-ste-ro-wa-ne! Proszę spojrzeć na „Anyway, Anyhow, Anywhere” The Who z remastera. Przestery (a co za tym idzie – zniekształcenia) to te miejsca, gdzie fala zamienia się w prostokątną – u góry wykresu. To tylko kawałek kawałka – w powiększeniu (aha, żeby nie było – wszystko zgrywane z oryginalnych CD do formatu wav, więc bez dodatkowych strat jakości!):

The Who

Proszę tylko nie sugerować, że kiedyś na pewno było tak samo. Zrobiłem kilka testów. Najpierw zgarnąłem z półki stare Van Halen, masterowane na CD na początku lat 90., albo i wcześniej. Rezultat jest dość porażający, zważywszy, że to zespół pop-metalowy, ale jednak – grający głośno. Proszę tylko popatrzeć. Przykład pochodzi z kawałka „Good Enough” z płyty „5150”, więc zapewniam – to naprawdę mocne uderzenie:

Van Halen Q

I jeszcze jeden przykład z lat 80., wtedy również masterowany. Ściana przesterowanych gitar grupy The Jesus and Mary Chain, zacne „Just Like Honey”. Dla mnie to chyba najbardziej szokujący przykład (bo też w latach 80. The Jesus byli kapelą, która bardzo mnie poruszyła). Dzisiaj, puszczony między Sons and Daughters a Bloc Party, nie zrobiłby na nikim takiego wrażenia jak kiedyś. A żeby usłyszeć go w radiu, musielibyście podkręcić gałkę:

Jesus and Mary Chain Q

Proszę nie regulować przeglądarki. Skala jest taka sama! Swoją drogą to wszystko również rozsądne wytłumaczenie faktu, że gdy słuchamy z CD nagrań, to jedna płyta wydaje się dużo głośniej nagrana od innej. W większości wypadków (pomijam nowe remastery, rzecz jasna) subiektywnie głośniejsze będzie nagranie nowe. W „Rolling Stonie” porwónywali „Smells Like Teen Spirit” z jakimś kawałkiem Franza Ferdinanda właśnie. I chyba nie muszę dodawać, z jakim efektem. W każdym razie postaram się w najbliższych wpisach z recenzjami zwracać uwagę także na ten aspekt nagrań. Sam jestem ciekaw, kto stosuje tanie chwyty w studiu, a kto nagrywa muzykę z szacunkiem dla muzyki.

37 responses to “Rada głuchych nagrodzi cię, bez zbędnych słów

  1. O_0 ciekawe, ciekawe!

  2. lukaszkusmierz

    Ciekawy wpis. Wydaje mi się, że to problem, który wyszedł już poza muzykę – ja przepraszam, ale jeśli rozrywką zwykło się określać wyjście do kina czy na dyskotekę, to chyba podziękuję. Tzn. nie unikam jak ognia, z seansów nie rezygnuję, ale marna to rozrywka, gdy po uszach (a i po oczach) dostajemy takim natężeniem efektów, że bynajmniej nie czujemy się rozluźnieni. Nic dziwnego, matka natura nie przystosowywała wieki temu naszego organizmu, by oglądał „Transformersów” na dużym ekranie, pochłaniał kilkunastominutową dawkę wrzeszczących reklam czy biegał z gwizdkiem (którego i tak nie słychać) po dancefloorze. Chyba zamarzyła mi się właśnie bezludna wyspa;)

  3. To prawda. Kino (szczególnie w wersji multipleks) pod względem natężenia dźwięku jest po prostu nie do zniesienia.

  4. Czołem Bartek!

    Fajny artykuł. Zgadzam się w 100%.
    Remastery sa głośne i przeskadzają. Słuchając nowych remasterów często odnosiłem wrażenie, że dany wykonawca, płyta juz mnie nie bierze. Że już chyba jestem za stary, bo mi przeszkadza. Poszukanie i posłuchanie starego wydania powodowało, że znowu cieszyłem się muzyką. Zdażalo mi się przeprowadzać testy porównawcze, stare-nowe. Wyniki takie jak u Ciebie, tyle ze za jedyny wskaźnik miałem ucho.
    Pozdr

    Parę razy zdażyło mi się

  5. Cześć Janus, kopę lat 😉
    Ja chyba zacznę sobie rwać włosy z głowy, bo ostatnio ilekroć kupowałem remastera, wersję oryginalną komuś oddawałem. Teraz zaczynam sobie zdawać sprawę z tego, że w wielu wypadkach to mógł być gruby błąd.

  6. Panie Bartku trafił pan dokładnie w sedno sprawy. Ale co poradzić skoro teraz ipod uchodzi za przykład doskonałego dźwięku…

  7. Bardzo ciekawy temat, szczególnie dla mnie, bo jedynym zboczeniem jakie u siebie dotąd zaobserwowałem jest pasja do „oglądania” muzyki, a nie tylko jej słuchania. To ciekawe spojrzeć sobie czasem, jak utwór „wygląda”. Przykładowo kawałki z „Untrue” Buriala są bardzo w porządku – chyba tylko w w dwóch czy trzech przypadkach przypominają przekrój rury kanalizacyjnej – ale przecież elektronika rządzi się nieco innymi prawami.

    OGROMNA różnica między oryginalnymi wersjami płyt – nawet tych z połowy lat 90. – a remasterami była też jedną z moich pierwszych obserwacji. Nawet jeśli nie zawsze uda się te różnice usłyszeć (bo w zasadzie nie sposób porównywać na bieżąco obie wersje), to doskonale je widać. Czego ucho nie wychwyci, to oko zobaczy. W każdym razie po tym, jak kilka lat temu zobaczyłem „The Sky Moves Sideways” pewnego zespołu w wersji starej i nowej, remasterom podziękowałem, a „Signify” już wolałem nie sprawdzać. A to i tak muzyka relatywnie bogata w górki i dołki.

    Notabene z takiego obserwowania można z tego wyciągnąć ciekawe wnioski dotyczące nie tylko brzmienia/produkcji, ale i kompozycji – polecam grafiki przy tym artykule: http://tinyurl.com/3cfrqn

    Na koniec muszę się sam uderzyć w pierś: bawiąc się chałupniczo w muzykę największy problem mam właśnie z tym ostatnim szlifem – skończony miks wygląda mniej więcej tak, jak dwa ostatnie z Twojego artykułu. W związku z czym postawione obok kawalkow „profesjonalnych” (czy choćby bardziej doświadczonych amatorów z myspace) brzmią rzeczywiście zdecydowanie za cicho, a zwykle pogłośnienie nie jest możliwe, bo pojawiają się przestery przy głośniejszych fragmentach. Z kolei po kompresji i/albo zastosowaniu hard limitera, gdy już (nie)właściwie wyglądają, niestety nie zawsze brzmią jak należy, robi się z nich owa „rura” a najfajniejsze elementy ulegają stępieniu. Może ktoś mnie kiedyś oświeci.

  8. dla mnie nie ma różnicy, bo głucha jestem 😉 dopiero jak Pan Bartek zarzucił tymi scanami…teraz to co innego :)no i ztymi reklamami w tv-świeta racja. boję się jedynie, że jak tak bacznie będzie Pan zwracał uwagę i na „ten aspekt nagrań” powoli możemy zacząć tracić szacun dla naszych ulubionych wykonawców. może lepiej zyć w nieświadomości? 😀

  9. microgone –> dzięki za kapitalny link. 🙂
    Co do tego, jak wyglądają nagrania, to oczywiście nie ma reguły i dociągnięcie do bandy z najgłośniejszymi momentami to dobra rzecz. Kwestia tego, by po drodze nie zrobić „rury”…

    sivi –> może i lepiej…

    brocha –> fakt, trudno cokolwiek poradzić, aż zastanawiam się, czy nie wrócić do przenośnego CD, ale z drugiej strony – czy nawet to ma sens?

  10. mi się zdaje, ze w przypadku niektórych młodszych zespołów „grających ściana przesterowanych dzwieków” bedzie trudno określić owy błąd, gdyż na gołe ucho poruszaja się one na granicy błędu, ze tak się wyrażę. zaraz kazdy bedzie twierdził, ze ubolewa nad „efektem rury” od kilku lat :///
    nawet laik zauważy, że starsze płyty były nagrywane ciszej. mnie zawsze dość mocno rzucały się w ucho ciche nagrania the cure, dostepne powszechnie na naszym rynku, a tłoczone w niemczech (nie piszę o remasterowanych edycjach z 2006). jak brzmia ich nowe edycje nawet nie wiem. w radio ciagle grają ze starych, wiadomo.
    jak ktos mógłby się zająć przypadkiem nagrania Fail Safe -BRMC to byłbym wdzięczny. mi się zdaje, ze jest ok. tak na rybke rzuciłem to nagranie, bo ostatnio sie nim zachwycam i ładnie mi tu „gra” owe cicho-głosno, o którym wspominał Pan Bartek.
    nagranie z http://rateyourmusic.com/release/comp/various_artists___books___magazines___q/q___rocks/ i ep Screaming Gun.

  11. Sprawa nie nowa – gdzieś w internecie (zdaje się, że na Stylusie) czytałem kiedyś obszerny artykuł o tym z rysem historycznym. I rzeczywiście nie podoba mi się to, bo tą różnicę po prostu słychać (chociaż mniej niż widać na grafikach). Tylko co można na to poradzić? Po kompresji już danych przecież się nie da odtworzyć… Teraz po prostu tak muzykę się nagrywa. Więc kolejny dowód na zbliżający się koniec? 😀

    „aż zastanawiam się, czy nie wrócić do przenośnego CD, ale z drugiej strony – czy nawet to ma sens?”
    Tyle, że właśnie to czy odtwarza się muzykę bezpośrednio z CD na przenośnym odtwarzaczu, czy z dobrej jakości pliku (czyli mówię tu np. o FLAC, czy ogg Q8) na iPodzie nie ma takiego znaczenia. W każdym razie, ani nie odwróci to kompresji nagrania, ani nie będzie większej różnicy niż wynikającej z jakości słuchawek.

  12. a z drugiej strony czy Arvo Part w ECM nie jest nagrywany za cicho?

  13. swieta racja. muzyka staje sie po prostu donosnym dzwonkiem w komorce. poza tym taka niezdrowa eolucja dotyczy nie tylko realizacji muzyki przystosowanej do odtwarzania na coraz chujowszym sprzecie. chyba juz wszystko staje sie grubym konturem.

  14. Trochę się bawię w rejestrację dźwięku. Wiecie dobrze sami że w momencie kiedy oddajecie gotowy materiał „klient” ma pretensje że jego materiał gra ciszej niż inne krążki I wiecie również o tym że kiedy próbujecie mu to wytłumaczyć stanowczo domaga się żeby sygnał był większy. Rynek wychowuje ludzi głuchych dla których liczy się bas który „kopie po plecach”. Ma to również wielki wpływ na muzykę wokalną (sztuczne barwy) byle bas mocniej brzmiał. Antares zdominował ogromną część wydawnictw szantowych. Który zespół może z ręką na sercu powiedzieć że na swoim zeszłorocznym krążku nie używał AUTO-TUNE?? Jeśli jest ktoś taki bardzo proszę o mp3 na maila. Jak nie posłucham to nie uwierzę. Mowa tu oczywiście o zespołach wokalnych wykonujących szanty. Pozdrawiam

  15. Po pierwsze, gratuluję wpisu!
    Ostatnio nie śledziłem walki na tym froncie, ale to chyba pierwsza wzmianka o tym problemie zrobiona przez ‚kogoś z nazwiskiem’ i w Polsce. (Choć wolałbym się w tym stwierdzeniu mocno mylić)
    Przypuszczam, że owa mini-hifi-krucjata będzie tylko na blogusku, nie w wersji drukowanej? Dobre i to – na początek 😉

    Poza tym przestrzegł bym przed wpadaniem w skrajności, o co bardzo łatwo. Często zapał kończy się na ‚oglądaniu muzyki’ i gadaniu o upadku tego, co tylko do upadku się naddaje.
    Owszem obrazki dobre są do pokazania tego co się słyszy, ale tylko wtedy gdy to słychać. (Doszło aż do tego, że przestrzegam przed czymś, co w powyższym wpisie nie miało miejsca, hihi, ale to już moja osobista paranoja)

    Artykuł w RS trochę niepotrzebnie łączy problem kompresji w sensie CD z kompresją mp3. To szeroki temat, czasem jedno z drugiego wynika, ale wolę te sprawy rozdzielać. Dobrze nagrana płyta brzmi lepiej od jej ‚ściśniętej’ wersji, bez względu czy porównujemy CD czy mp3.
    Zresztą kompresory też wolą porządnie nagraną muzykę. Te bezstratne dają lepsze wyniki przy cichszych nagraniach (lepsza jakość, mniejszy rozmiar – toż to prawie absurd), a te stratne były stworzone do kompresowania muzyki, a nie kwadratów (square waves)

    Przy słuchaniu z komputera polecam automatyczne wyrównywanie głośności (replaygain). Cała przewaga głośnościowa od razu znika i można spokojnie zająć się oceną jakości nagrania, zamiast przez 2min regulować głośność.

    Ktoś wcześniej wspomniał o rysie historycznym. Polecam Panu absolutnego klasyka w tej dziedzinie: Californication, wiadomego zespołu. Płyta ta zapewni wielu wrażeń, dźwiękowych i wizualnych. Kawałek nr2 wybornie naddaje się na zobrazowanie cyfrowych przesterów (klipnięć). Sam oryginału nie posiadam (na szczęście), więc screenów wykonać nie mogę.

    Na koniec coś na pocieszenie. „Już gorzej być nie może” pisali parę lat temu ludzie siedzący w temacie (szpanersko brzmi, nie?) – i rzeczywiście. Od jakiegoś czasu pogorszenia jakości brak, a może nawet dałoby się lekką poprawę zaobserwować?

  16. Witam.

    Na muzyce nie znam się ale jestem elektronikiem. Jeśli obecne kawałki nagrywane są na odtwarzaczem słabej jakości to normalizacja i kompresja, będą odsłuchiwane lepiej ze względu na większą różnice sygnału od szumu. 🙂

    Pozdrawiam wszystkich
    Dobry artykuł!

  17. Yom –> dzięki za komentarz. „Californication” to jedyna płyta, przy której chyba każdy jest w stanie usłyszeć, a nie tylko zobaczyć. Pożyczę od koleżanki i zrobię screeny. To straszny przykład na to, co może zrobić zle zastosowana kompresja. Myślę, że w gazecie też coś z tego można zrobić, nie tylko na blogu.

  18. Owszem, mi się wydaje, że każdy powinien się poznać na Californication, ale znajomi nie potwierdzają tej teorii, hihi.

    W gazecie to by było coś, ale trudniejsza to sprawa. Mało miejsca, a słowa trzeba dobrać i wytłumaczyć, bo jeszcze się czytającym pomiesza kompresja z kompresją, a przester z przesterem, hihi.

    Poza tym rockman piszący o tym, że muzyka jest za głośna i zbyt przesterowana, to jednak strasznie śmieszna rzecz (no, może nie rzecz, zapędziłem się)

  19. Owszem, mi się wydaje, że każdy powinien się poznać na Californication, ale znajomi nie potwierdzają tej teorii, hihi.

    W gazecie to by było coś, ale trudniejsza to sprawa. Mało miejsca, a słowa trzeba dobrać i wytłumaczyć, bo jeszcze się czytającym pomiesza kompresja z kompresją, a przester z przesterem, hihi.

    Poza tym rockman piszący o tym, że muzyka jest za głośna i zbyt przesterowana, to jednak strasznie śmieszna rzecz (no, może nie rzecz, zapędziłem się)

  20. jeszcze wroca dobre czasy zapisu analogowego, mam nadzieje.. coz pozostaja koncert 🙂

  21. Cześć, kapitalny artykuł, naprawdę ucieszyło mnie że zwróciłeś uwagę na kwestię bezkompromisowej kompresji i ekstremalnego podbijania wszystkich pasm nagrań, z którą ostatnio często wszyscy mamy do czynienia. Co za akustyczna nuda i brak wyobraźni!

    Myślę że nagrania o dużej dynamice mają przegrane z wszelką muzyką tła (niestety, żeby nie było niedomówień). Taki dynamiczny numer musi od razu być puszczony dośc głośno, żeby było słychać ciche partie, i żeby skok dynamiki przy wszelkich „uderzeniach” robił właściwe wrażenie, z resztą będące integralną częścią kompozycji i zamysłu kompozytora…

    Inna rzecz, która trafia w samo sedno to czyjaś uwaga na temat californication – od razu mi nie pasowało, że to nagranie aż pierdzi całe, a Kiedis brzmi jakby jechał przez auto-tune’a od pierwszego do ostatniego numeru, co z resztą możliwe, jak przypomnę sobie jego śpiewacze wyczyny np. z koncertu na Woodstock 94′ (skądinąd bardzo fajnego).

    Nie znam się na masteringu, ale widzę, że są dwa rodzaje nagrań (pomijam te, które po prostu nie brzmią jak wspomniane

    kalifornikejszyn): takie które brzmią wszędzie nieźle i mocno – w aucie na średniawym sprzęcie, w domu itp. i takie które brzmią dobrze, ale tylko na sprzęcie przyzwoitym – przychodzi mi tu do głowy starutkie i genialne Living Colour „Stain” – w aucie prawdopodobnie się nie sprawdzi. Instrumenty są głośne, ale bardzo indywidualne i selektywne – idą swoimi pasmami tak jak brzmią naprawdę, nie są natomiast podbite na całej szerokości pasma. Taki bas straci się na kiepskim pierdziaku no i zapyta ktoś „czemu nie ma basu” a potem powie klasyczne „ej, puść coś fajnego”.

    Jeszcze raz – świetna myśl z zamieszczeniem screenów z wav’ami z różnych nagrań.

    pozdrawiam,
    kuba

  22. Witam Wszystkich,

    Bardzo ciekawy artykuł, zgadza się z jego ideą, bardzo trafne również komentarze. Jedna rzecz jednak według mnie jest nadużyciem – chodzi o termin „przesteru”. W prezentowanym przykładzie, jak zresztę w 99% innych współczesnych nagrań muzyki popularnej, tak włąśnie wygląda przebig czasowy. Nie jest to jednak „przester” a powiedział bym „doster”. Nagrania są „dopychane” używając limitera do 0 dBFS (Full Scale). Więże się to oczywiście z pewna zmianą barwy, ale nie jest to fizycznie, czy cyfrowo przesterowany sygnał.

    pozdrawiam
    Łukasz

  23. Witam Wszystkich,

    Bardzo ciekawy artykuł, zgadzam się z jego ideą, bardzo trafne również komentarze. Jedna rzecz jednak według mnie jest nadużyciem – chodzi o termin „przesteru”. W prezentowanym przykładzie, jak zresztę w 99% innych współczesnych nagrań muzyki popularnej, tak włąśnie wygląda przebig czasowy. Nie jest to jednak „przester” a powiedział bym „doster”. Nagrania są „dopychane” używając limitera do 0 dBFS (Full Scale) czy ewentualnie ok. -0,2;-0,3 dBFS). Więże się to oczywiście z pewna zmianą barwy, ale nie jest to fizycznie, czy cyfrowo przesterowany sygnał.

    pozdrawiam
    Łukasz

  24. Pingback: Muzyka » Blog Archive » i znowu o głośności nagrań

  25. Pingback: Muzyka » Blog Archive » Rada głuchych nagrodzi cię, bez zbędnych słów.

  26. MartensEleven

    Panowie, chyba nie do końca czujecie temat. Reedycja może brzmieć gożej z racji na to że jest inna niż ta do której przywykliście. Nieraz też w przypadku reedycji mastering robia przypadkowi ludzie co sieje swoje żniwa później.

    Natomiast nigdy w życiu nie zgodzę się że Van Halen kiedykolwiek wydał dobrą brzmieniowo płytę. To jest świetna muzyka, ale bardzo słaba realizacja BEZ masteringu chciałbym zaznaczyć.

    Jesli chodzi o brytyjskiego rocka to od bardzo wielu lat opiera się on o kompresję w śladach jak i w sumie. Pracując przy takiej muzyce zauważyłem że niewiele trzeba w masterignu żeby mieć parówkę.

    A co do parówki i przesadnego masteringu, to odsyłam wszyskie złote uszy do płyty Wethered zespołu Creed która brzmi świetnie, byćmoże jest to brzmieniowo najlepsza rockowa płyta, a poziom sredni na tej płycie wynosi około -9dB co bije większość rekordów. Wavelet wygląda jak tramwaj i co z tego? skoro płyta brzmi doskonale.

    To muzyka dziś, zwłaszcza rockowa jest bardzo gęsta aranżacyjnie i mocna i dlatego wavlet wygląda tak jak wygląda, natomiast jeśli ktoś jazz, czy pop tnie tak wysoko z poziomem, to chyba go Bóg opuścił, ale temat poruszony został apropos muzyki rockowej, więc się wypowiadam.

    Pozdrawiam, Marcin.

  27. Nie zgadzam się co do Van Halen – szczególnie od „5150” wzwyż. Realizacja jest bardzo dobra, oddaje charakter żywego, koncertowego brzmienia rockowego, tyle że tego trzeba słuchać GŁOŚNO

  28. Pingback: To jest powtórka « CHACIŃSKI

  29. fajny artykuł, pozdrawiam wszystkich

  30. Pingback: Analogia, czyli analogowa antologia cz. 1 | CHACIŃSKI

  31. A czego sie mozna spodziewac? Po tym jak zobaczylem i „uslyszalem”, jak pewnien akustyk/inzynier dzwieku odtwarza „dla wlasnej prywatnej przyjemnosci” muzyke w swoim domu na przecietnym kinie domowym oraz na komputerze (z wizualizacjami „Shit!” na audioplejerze), to zrozumialem ze audiofilska ryba gnije od glowy.

  32. @Serafin –> Hm, no to rzeczywiście chyba czas się żegnać z hi-fi 🙂

  33. Pingback: Polifonia » Archiwum bloga » Ukryta siła dynamiki

  34. Pingback: Taką ładną muzykę nam zmasakrowali | Polifonia

  35. Pingback: Dzień d y n a m i k i ! | Polifonia

Dodaj komentarz