10 nowości stycznia: Owen Pallett, Mitch & Mitch, Vampire Weekend i inni

Zaniedbałem się ostatnio, co dziwne, bo czasu miałem trochę więcej. Ale z reguły im więcej czasu, tym gorsza organizacja. Poza tym zwlekałem długo z publikacją tego wpisu, bo chciałem pokazać możliwie szeroki przegląd styczniowych premier, których udało mi się posłuchać i nad którymi warto się zatrzymać. Kilka rzeczy (Beach House, Charlotte Gainsbourg) dopiero do mnie jedzie, więc do nowości stycznia na pewno będę jeszcze wracał.

Ceephax Acid Crew „United Acid Emirates”
Planet Mu
premiera: 25.01, źródło: Boomkat.com (mp3)
6/10

Spodobał mi się wniosek recenzenta „The Wire”, który uznał, że płyta Andy’ego Jenkinsona (brat Toma, zwanego Squarepusherem) jest jednym z dowodów pojawiającej się w brytyjskim światku elektronicznym nostalgii za acid house’em. Coś w tym jest, zważywszy na to, że jego starszy brat  przeszedł przez podobny okres nostalgii kilka lat temu, w okolicy albumu „Hello Everything”. U Ceephaxa mamy przegląd stylistyk w obrębie nurtów późnych lat 80. „Cedric’s Sonet” to pięknie funkujące electro (na całą płytę w tym stylu bym się nie obraził). „Castilian” to jakaś wariacka impreza w Manchesterze. „Topaz” to italo-disco. „Life Funk” przypomina z kolei szaloną prywatkę z programem ReBirth, jakie w latach 90. wyprawiali sobie ludzie stęsknieni za dźwiękami syntezatora Roland TB-303. Choć paradoksalnie tu akurat Jenkinson łapie ślady struktury kompozycyjnej. Za to w kilku innych miejscach wyraźnie brakuje mu pomysłu, co zrobić z gałkami syntezatorów do końca nagrania.

dÉbruit „Spatio-temporel” EP
Civil Music
premiera: 11.01, źródło: Boomkat.com (mp3)
8/10

Francuska alternatywa dla całej fali nowych twarzy z przecięcia IDM-u, dubstepu i hip-hopu. Podobnie jak francuski hip-hop niesie w sobie wyjątkową wrażliwość na korzenną muzykę afrykańską. Dlatego perkusyjne podkłady mają w sobie funkową moc afrobeatu i charakter muzyki ludowej z Afryki Zachodniej. Wszystko to podane jest jednak w nowoczesnej oprawie. „Spatio-temporel” wróży bardzo dobrze nowej płycie. Jeśli jeszcze album będzie tak równy jak ta EP-ka, to może rośnie coś na miarę nowego French Touch, gatunek, którym Francuzi będą w stanie rywalizować z producentami zza kanału La Manche?

HiM
Hip Hip Hip
premiera: 4.01, źródło: pożyczone od dobrego kolegi (CD)
6/10

Najbardziej mnie ciekawi, z czego żyje taki Doug Scharin, bądź co bądź dość wyjątkowy perkusista, skoro stać go na granie w małych klubach gdzieś w Polsce dla skromnej publiczności i wydawanie w Japonii płyt, które cała reszta świata musi kupować po horrendalnych importowych stawkach, więc pewnie w większości ściąga sobie z Internetu lub przegrywa od znajomych. Obstawiam, że udziela lekcji gry na perkusji dzieciakom obrzydliwie kalifornijskich rodziców z Beverly Hills, żeby potem mogli zdobywać achievementy, bębniąc w „Rock Band” na Xboksie. Japończycy z Ultra Living, którzy towarzyszą mu na koncertach i na płycie, brzmią przy nim jak uczniowie przy profesorze. Na żywo dość łatwo z jazz-rocka przechodzą do hard rocka, uderzając chwilami w zdarty banał. Na płycie jest pod tym względem lepiej – za dziwnym tytułem kryją się liczne nawiązania do rozbuchanej rytmicznie muzyki wysp Ameryki Środkowej, momentami trochę zbyt eklektyczne dla mnie (dużo bardziej niż te polirytmiczne wycieczki do Afryki, które mieliśmy kiedyś u HiM), ale na pewno warto posłuchać, zaczynając od czwartego na liście „Those Who Say”. Warto też wziąć poprawkę na nieco rozjechane, ale za to miło i naiwnie brzmiące wokale. Zespół wokalnie wspiera tu (podobnie jak na żywo) intrygująca Ikuko Harada, której płyty solowej nie zdążyłem odszukać przed warszawskim koncertem, a teraz to mogę co najwyżej sprowadzić z Japonii via USA, więc chyba wykonam telefon do jakiegoś dobrego kolegi.

Jaga Jazzist „One-Armed Bandit”
Ninja Tune
premiera: 25.01, źródło: Ninja/Insound (promo CD)
7/10

Rewelacyjny utwór tytułowy trochę zmylił moją czujność. Spodziewałem się czegoś na miarę debiutanckiego „A Livingroom Hush”, a dostałem płytę, na której akcent z „jazz” został przesunięty już nie na post-rock (jak poprzednio), tylko na „rock progresywny”,  z dość oczywistymi wycieczkami w inne rejony (minimal music w „Toccacie”), zaś napięcie stopniowo spada – owszem, podobnie jak na świetnym „What We Must”, ale jednak nieco szybciej. W związku z czym moje zainteresowanie nią też spadło przez ostatnie tygodnie i gdy przyszło wybrać do radia coś kolejnego do zagrania, wybrałem po raz kolejny „One-Armed Bandit”. Czy już mówiłem, że to rewelacyjny utwór tytułowy? Więcej o tym albumie piszę na łamach „Przekroju”, gdyby ktoś czuł się nieusatysfakcjonowany.

Minamo „Duree”
12k
premiera: 11.01, źródło: Boomkat.com (CD)
7/10

Tu z kolei nie spodziewałem się wiele, bo nie znałem poprzednich produkcji tego japońskiego zespołu dla Tzadika i 12k. Podobno ten materiał jest „lżejszy” niż poprzednie. W każdym razie na pewno ma coś z przyjemnego gitarowego grania na pograniczu ambientu, jakie prezentują Mountains i z zamyślenia nad pojedynczymi,  celebrowanymi  w nieskończoność akordami fortepianu, jakie słychać czasem u Ryuichiego Sakamoto. Do tego drżące tło z delikatnych dronów i cyfrowych dźwiękowych nieczystości. Nie zauważyłem w tym albumie niczego, czego bym gdzieś już wcześniej nie słyszał, ale brzmi niezwykle przyjemnie. To idealna muzyka do zasypiania. Wolę słuchać niż o niej pisać.

Mitch & Mitch with Their Incredible Combo „XXII Century Sound Pioneers”
Lado ABC
premiera: 25.01, źródło: Lado ABC (promo CD)
8/10

Skrzyżowanie poważnego szlaku Johna Zorna, który praktykuje easy listening z wibrafonem i gitarą na pierwszym planie w projekcie The Dreamers i nie tylko, także na swoich soundtrackach filmowych, oraz zawadiackiej wizji latynoskiego big-bandu Senora Coconuta. Do tego exotica czerpana prosto ze źródła (Martin Denny i Les Baxter – myślę, że to wykonawcy Mitchom nieobcy). I wreszcie muzyka ze ścieżek dźwiękowych – końcowe „Greek Wedding” spokojnie mogłoby przecież wyjść z manufaktury Ennia Morricone.  „Dinomatendo” w szaleńczym rytmie merengue mnie poraziło, a reszta przynajmniej mocno dała do myślenia. Tym albumem Mitch & Mitch właśnie katapultują się nie tylko do XXII wieku, ale też na światową stronę mocy. Niech stracę, jeśli się pomylę. Ale dla M&M, którzy odfiltrowali nieco wariackiego, sztubackiego dowcipu ze swoich działań, a dodali jeszcze kilku zdolnych muzyków do składu, to na pewno moment przełomowy. Pamiętliwych zapraszam do rewizji na koniec roku. 😉

Scout Niblett „The Calcination Of Scout Niblett”
Drag City
premiera: 18.01, źródło: Boomkat.com (CD)
5/10

Dół. Smętny i głęboki. Wykopany przy pomocy gitar, perkusji i głosu, według wytycznych produkcyjnych Steve’a Albiniego (po raz kolejny). Jest więc stylowo, kilka razy nawet ciekawie („Kings” to numer jeden jak dla mnie), ale to kiepska płyta w porównaniu z „This Fool Can Die Now” i żeby polubić niektóre z ciągnących się niemiłosiernie dołujących kompozycji, zwyczajnie trzeba mieć nastrój samobójczy. A apelowanie do takiej publiczności to strategia dość krótkowzroczna.

Owen Pallett „Heartland”
Domino
premiera: 11.01, źródło: Boomkat.com (CD)
8/10

Według mojej wiedzy jeszcze nic równie dobrego nie wyszło z połączenia kultury gejowskiej z fascynacją „Dungeons & Dragons”. Historia tego concept-albumu jest wprawdzie kompletnie porąbana, z jakimś rolnikiem Lewisem mieszkającym w krainie Spectrum (od tego komputera, gdyby ktoś chciał zapytać) jako bohaterem, ale za to w misternych aranżach smyczkowych Pallett wspina się na szczyty swoich umiejętności i przebija oba albumy Final Fantasy. Przebija je także pod każdym innym względem – wokalnym (zapatrzenie w Beach Boysów/Van Dyke Parksa  to już masowe zjawisko na alternatywnej scenie USA w XXI wieku, ale jemu to wychodzi na dobre), kompozytorskim i instrumentalnym. Różnorodność instrumentów i urządzeń, na jakich gra, stawia go w jednym rzędzie z Sufjanem Stevensem, a sama płyta z kolei mogłaby konkurować z najlepszymi, które ten ostatni ma na koncie. A biorąc pod uwagę liczbę zamówień, które Pallett obsługuje mimochodem w czasie wolnym od pracy nad własnymi albumami, koncerty i całą resztę, dochodzę do wniosku, że ten facet i tak dopiero się rozgrzewa. Jest na końcowym etapie czegoś, co w „Dungeons and Dragons” nazwalibyśmy kreowaniem postaci.

Pangaea „Pangaea” EP
Hessle Audio
premiera: 25.01, źródło: Boomkat.com (mp3)
7/10

Jeszcze jedna udana EP-ka, sześć utworów, tym razem dubstep czystego sortu i dość wysokiej próby, z okazjonalnie pojawiającymi się wokalami, poszatkowanymi resamplingiem i przepuszczonymi przez echo, oraz z mocną, taneczną bazą rytmiczną. Wybija się „Yellow Sunset”, choć kilka zaskakujących momentów w „Neurons” czy „5-HTP” sprawiło, że kompletnie mi ta płyta nie pasowała do dubstepowej sztancy (chociaż na „Neurons” płyta mogłaby się skończyć), a Kevina McAuleya wpisałem na listę poszukiwanych.

Vampire Weekend „Contra”
XL
premiera: 11.01, źródło: kopia z kopii z kopii (ale muzyka mało oryginalna, więc i kopię da się znieść)
6/10

Zanotowali pewien progres w stosunku do „jedynki”, trochę więcej wyrafi… no, powiedzmy: urozmaicenia, sporo pomysłów, choć wciąż za mało własnych, miłe naiwne zabawy syntezatorem, 2-3 nagrania przykuwają uwagę: „White Sky”, „Cousins”, może jeszcze „Diplomat’s Son”, ale nie sądzę, by chciało mi się tego słuchać za dwa tygodnie. Niewykluczone też, że do mojego bardziej przychylnego sądu na temat tej płyty przyczyniły się wyraźnie mniejsze niż dwa lata temu oczekiwania.

15 responses to “10 nowości stycznia: Owen Pallett, Mitch & Mitch, Vampire Weekend i inni

  1. Kiedy Vampire Weekend debiutowali, to oprotestowałem hype, jak tylko się dało. A teraz wychodzi, że przychodzi mi ich bronić, bo – i tu się zgadzamy – przy dwójce zdecydowanie się rozwinęli.

  2. a może to jest właśnie to, że nadmiar hypu przy jedynce zniechęcił i zniesmaczył?

    o Contrze u nas:

    http://coldaim.blogspot.com/2010/01/vampire-weekend-contra-drugi-haust.html

  3. a ja myślę, że Contrze towarzyszy równie niezrozumiały hajp co debiutowi. podzielam umiarkowany (szóstkowy) odbiór

  4. Ja także podpisuję się swoją oceną – 6 – na swoim blogu, jeśli chodzi o Vampire Weekend. A ze zdaniem Bartka i Mariusza o Owenie jak najbardziej się zgadzam. Świetna płyta. Tak jak Beach House.

  5. ja natomiast Panie Bartku widzę dobre ucho do charyzmatycznego dubstepu w wysokiej ocenie EP-ki Pangaei. rzeczywiście bardzo dobry krążek. swojego czasu pewna popularna redaktorka pochwaliła mi się, że zaszczepiłeś w niej miłość do Buriala:)

    ze swojej strony polecam nadrobienie zeszłego roku w dwóch mniej znanych albumach dubstepowych/bassowych:

    Hektagon – London (2009 Freakz Of Nature)

    &

    Dusk & Blackdown vs. Grievous Angel – Margins Music–Redux (2009 Keysound) [jest to album pierwotnie wydany w 2008 roku jako Margins Music, kompletnie przemiksowany przez Grievous Angela, wyszło znakomicie]

    oba albumy, w mojej ocenie, to naprawdę duże sztosy:) dalekie od sztampy i zupełnie nie wiem, jak umknęły większości podsumowań roku.

  6. insidejoker

    jak zwykle przesadzone ocenki , ten owen to jest na 4/10 , jakaś recka beach house , four teta , czy chociażby pantha du prince w końcu , u kogoś!

  7. Oj nie ładnie tak pisać o Vampire Weekend! No no no!!;-D
    Dla mnie ta płyta jest naprawdę fajna, daj jej jeszcze jedną szansę… najlepiej za dwa tygodnie;-) Może poczujesz ten feeling;-)

  8. Jak na razie to najczęściej w nowym roku słucham Beach House,nie spodziewałem sie że będzie to taka dobra płyta.Słuchałem juz wielu płyt z okolic dream-popu więc miło być tak pozytywnie zaskoczonym.Wspaniałe brzmienie retro,orginalna melodyka i harmonie,czego można chciec wiecej..

  9. Martwi mnie trochę macosze potraktowanie Mitchów, mimo wysokiej noty. Toż to z miejsca jest płyta roku!

  10. @Jacek, insidejoker -> O Beach House i pozostałych będzie, ale: a. po części to płyty lutowe; b. czekałem na oficjalne wydawnictwa.

    @Sosnowski –> Sprawdzę, dzięki!

    @lewar –> Ależ ta płyta mi się baardzo podoba. Może nie udało mi się wykrzesać dość entuzjazmu na tak małej powierzchni, ale obszerniej piszę o albumie w nowym „Przekroju”. 🙂

  11. Pingback: Polifonia » Archiwum bloga » Ciągle nowa Nowa Muzyka

  12. Ciesze sie ze jest ktos taki w Polsce Jak Macio Moretti z Miczami ale bardzo zaluje ze nie ma nikogo takiego Borbetomagus 🙂

  13. co do chuja, ledwie poprawny ambient oceniony tak samo wysoko, jak jednoręki bandit?????

  14. @pyth –> spróbuję się wczuć w Twój fizjologiczny świat: to tak jak porównywać dupę z głową – każda może być kształtna i użyteczna, punktując w swojej kategorii. Teraz jaśniej?

  15. Pingback: Polifonia » Archiwum bloga » 13 polskich płyt roku

Dodaj komentarz