Jak by tu się przyczepić do Beach House

To niezbyt łatwe. Szczególnie gdy płyta otoczona została powszechnym uwielbieniem. Zrzucać je na karb entuzjazmu pierwszych dni roku – to byłaby przesada. Internetowego marketingu niezależnych wytwórni (choć skądinąd wiem, że Sub Pop takowym się interesuje) – również. Dopatrywać się zmowy – idiotyzm. Podejdźmy zatem na chłodno do Beach House.

BEACH HOUSE „Teen Dream”, Sub Pop
premiera: 25.01; źródło: Amazon.com (CD)
7/10

Piękna okładka (te same zebry, tylko już w mocniejszych kolorach, towarzyszą oprawie w środku) i dodatkowe DVD (wideo-wersje wszystkich nagrań, rzecz z gatunku sennie przedziwnych niskobudżetowych wizualizacji) dodatkowo przyciągają do trzeciego albumu Beach House, który dla mnie jest w zasadzie numerem dwa, bo to przy „Devotion” zainteresowałem się amerykańsko-francuskim duetem, zachęcony porównaniami (niezbyt trafnymi) z The Flaming Lips. Potem zafascynował mnie głos Victorii Legrand (siostrzenicy Michela Legranda), przypominający barwą męski falset. Ben Bridwell z Band Of Horses – z którym Victoria mi się skojarzyła – ma z pewnością barwę nieco bardziej… kobiecą. A ponieważ druga połowa duetu, Alex Scally, to mężczyzna, łatwo o pomyłkę w odwrotną stronę niż przy duecie Gularte-Ameziane. Fajnie tak wodzić za nos dorosłych słuchaczy. Tylko moje dziecko zidentyfikowało bezbłędnie za pierwszym razem („Śpiewa pani!”).

Uderza słodycz tej muzyki, piękne chórki, stylowe staroświeckie aranże, które – gdyby je trochę podkręcić elektroniką – dałyby M83, a gdyby dociążyć rockowymi gitarami zaczęłyby przypominać My Morning Jacket albo właśnie Band Of Horses. Gdyby pójść dalej w stronę rozbudowania wokali, wyszłoby Grizzly Bear. Całość ma zresztą jeden (i tu się można przyczepić) mankament tych ostatnich – w pewnym momencie zaczyna przepływać przez uszy. Z katatonii dźwigają mnie każdorazowo niektóre utwory z drugiej części płyty, szczególnie „10 Mile Stereo” i „Better Times”, a początek – włącznie z singlowym „Norway” – zlewa mi się w dość jednostajną całość.

To doprowadza mnie (a ze mną i was, jeśli jeszcze tu jesteście) do odpowiedzi na pytanie z tytułu niniejszego wpisu. Bo jeśli już koniecznie chcemy się do czegoś przyczepić, mamy do wyboru dwa nieśmiertelne warianty argumentów, które gaszą wszystko:

a. Płyta jest zbyt eklektyczna, zbyt niespójna stylistycznie.

b. Płyta jest zbyt jednolita, monotonna pod względem stylu.

A w tym wypadku z łatwością (dziecko zaraz po tym, jak rozpoznało panią, zaczęło demonstracyjnie ziewać) i całą stanowczością wybieram wariant „b”. W sumie to żadne naciąganie pod tezę. „Teen Dream” słucham z przyjemnością, ale wątpię, bym do niej z pasją wracał w tym roku raz po raz. Tyle, bo mi dziecko bezbłędnie zidentyfikowało gatunek („dream pop”), więc pakuje palec do ust i ma zamiar usypiać na podłodze, poklepując ręką w wykładzinę. Dobra płyta, ale trochę męcząca.

12 responses to “Jak by tu się przyczepić do Beach House

  1. Widzę, że generalnie pokrywają się nam zdania co do tego albumu. Ja dałem oczko wyżej, bo dobrze mi się wpasowuje w aurę i często go słuchałem.

  2. Wydaje mi się że zarzut zbytniej jednolitości jest słuszny ale jest to dość słaby argument bo jak np wtedy podejść do ostatnich płyt Radiohead,
    które bez względu na to co o nich sądzimy nie zaskakują specjalnym eklektyzmem.Ale rzeczywiscie gdy zastanawiałem sie nad słabym punktem tej płyty do głowy przyszło mi to samo.Ja z początku najbardziej nie mogłem uwolnić sie od Zebry.Bardzo też podobają mi sie”Walk in the park”,”Lover of mine”,”Better times” i „Take care”.Zobaczymy jak to będzie ze słuchaniem tej płyty w nastepnych miesiacach ale wydaje mi się że będę do niej wracał często.Na szczęście nie jestem krytykiem muzycznym więc zaufam tylko swoim odczuciom a te są nadal pozytywne,mam słabość do dobrych melancholijnych kawałków.Słucham
    zresztą tej płyty na zmianę z ostatnim dziełem Steve’a Kilbey”Painkiller” i jakoś te 2 płyty uzupełniają sie nawzajem dobrze.Gratuluję zdolnego dziecka,gdy pierwszy raz usłyszałem Beach House myślałem że śpiewa facet.Chociaż trochę sie też z Nico kojarzyło.

  3. @Jacek –> Dzieci chyba właśnie ze względu na brak doświadczenia z głosami mają w tym wypadku łatwiej 🙂
    Co do siły argumentów – chciałem się w ten sposób trochę zdystansować do stałego (u recenzentów) sposobu argumentowania. Oczywiście są dobre płyty jednolite i dobre eklektyczne, a w tej tak naprawdę brakuje mi przede wszystkim odrobiny nerwu, zaburzenia tego sennego nastroju choćby na moment.

    @Kamil –> W aurę to się wpasowuje, fakt. Od trzech tygodni takie niskie ciśnienie, że można spać na stojąco przez pół dnia. 😉

  4. Spać na stojąco przez pół dnia. Dobry tekst hehe Jakkolwiek by nie patrzeć, trafny.

  5. Trochę jak z xx ubiegłorocznym – na pierwszy rzut ucha nic, na drugi w sumie też, ale do trzech razy sztuka. Chwyci-nie chwyci, loteria w zasadzie, bo technicznie bezwzględnie obiektywna stuprocentowa ładna nuda. Mnie się podoba, że po dekadzie dominacji muzyki efekciarskiej, bazującej na fajerwerkach technicznych (od Hey Ya, przez Crazy, po Bonkers – wszystkie znakomite!), jakoś częściej niż dotychczas przebijają nam się do czołówki rzeczy oparte na zasadzie „mniej znaczy więcej”.

  6. Pingback: WordPress – Promocja bloga ?! « Sztuczna Inteligencja

  7. Ja ich w ogóle lubię od debiutu. Jeśli tu jest za mało urozmaiceń, to podejrzewam że przy pierwszych dwóch albumach spaliście;) Norway jest takim właśnie przebudzeniem dla mnie. Generalnie nudy (wiadomo) więc trafi to do specyficznej publiki, która w takich rzeczach się lubuje. No i do lansującej się młodzieży, łykającej bez refleksji każdy hype pitcha.

    Też napisałem o tym kilka zdań

    PS. Związek z My Morning Jacket widzę zerowy

  8. Pingback: Beach House – Teen Dream « Blog Muzyczny o Tytule Roboczym

  9. Bylam w piatek na Grizzly Bear supportowanym przez Beach House i musze powiedziec, ze bylo to ciekawe doswiadczenie. A moze nieciekawe, bo po paru utworach BH nie wiem co sie stalo, ale nic nie pamietam.
    Moze to monochromatyczny glos Victorii Legrand, ktory jest jak najbardziej na miejscu i nie mam nic przeciwko, do czasu, kiedy jego uzycie nie ociera sie za bardzo o naduzycie – i kiedy melodia zaczynala sie rozwijac Victoria zaczynala spiewac i wtedy ta niepamiec. Nuda? Monotonia? Przegadane te utwory.
    No a pozniej chlopcy z Grizzly Bear – i tu sie ocknelam – cudni byli i grali na wszystkim i wszystko potrafili zaspiewac i momentami jak Wilco. I jakos mialam wrazenie, ze lekko im to wszystko szlo – zwlaszcza Danielowi, ktory z reszta zaprosil Victorie do zaspiewania jednego z utworow i wtedy zabolalo…
    Takie jest moje zdanie na temat Beach House.
    Basta

  10. Pingback: Beach House – Teen Dream | Blog Muzyczny o Tytule Roboczym

  11. Pingback: Nowa plaża vs. stara plaża | Polifonia

  12. Pingback: Zwyczajni nadzwyczajni | Polifonia

Dodaj komentarz