ZOMBY: To żyje

Mam wrażenie, że druga płyta kolejnego londyńskiego dubstepowego producenta podzieliła równo słuchaczy. Niezadowoleni są w dużej mierze fani pierwszej, bo dostali coś innego, zafascynowani za to mogą być ludzie, którzy w te muzyczne okolice nigdy się nie zapuszczali (sygnalizowałem to w recenzji dla „Polityki”), bo Zomby oferuje inteligentny i impresyjny minimalizm, jest oszczędny w doborze studyjnych środków, a zarazem w niemal każdym utworze rzuca jakiś drobny pomysł, który jest świadectwem nieszablonowego myślenia i który sprawia, że ta muzyka żyje. Tu hi-hat w roli elektronicznej cykady, tam beat, który stanowi coś pośredniego między syntetyczną perkusją a beatboxem. W szczegółach słychać, że chłopak ma sporą wyobraźnię. W surowym podejściu – że się nie boi, wie, co ma znaczyć każdy dźwięk.

Ogólnie „Dedication” tylko podsyciła moją ciekawość. Wydawało mi się, że te króciutkie utwory wlecą jednym uchem, a wylecą drugim. Tymczasem słuchałem tego materiału już wielokrotnie i nie mam dość. Dopiero sama końcówka płyty rozczarowuje, pokazując nam figę paroma dość banalnymi gestami muzycznymi i pozostawiając wrażenie, że album jest jednak jeszcze szkicownikiem przed czymś znacznie ciekawszym. Sugeruje to zresztą także (anty-)oprawa graficzna albumu, wydanego w wersji winylowej na dwóch 180-gramowych płytach na 45 rpm, ale opakowanego w – najkrócej mówiąc – listę utworów. Odbiór muzyczny rewelacyjny, ale zero innych bodźców.

ZOMBY „Dedication”
4AD 2011
8/10
Trzeba posłuchać:
„A Devil Lay Here”, „Natalia’s Song”, „Alothea”, „Florence”. Może jeszcze „Things Fall Apart” z Panda Bearem.

1 responses to “ZOMBY: To żyje

  1. Pingback: 3×11 światowych płyt roku 2011 | Polifonia

Dodaj komentarz