BLANCK MASS: Hardcore ambient

Moc jest z nim – chciałoby się powiedzieć. Facet ma w końcu na nazwisko Power. Dokładniej Benjamin John Power. Znacie go pewnie z Fuck Buttons (jakie szczęście, że to nie strona BBC i nie muszę tego wygwiazdkowywać), którego jestem wielkim miłośnikiem, czy to w wersji płytowej, czy scenicznej. Jako Blanck Mass przedstawia z grubsza to samo, ale w wersji, hmm, medytacyjnej. Tylko że to jest medytacja tak intensywna jak rave w wykonaniu FB – żyły wam twardnieją jak postronki już w drugiej minucie, a przy końcu strony A pot cieknie z czoła. A że stron płyta ma cztery, to sami rozumiecie, niektórzy ten stopień wymedytowania mogą przypłacić atakiem serca.

Poważniej rzecz ujmując – płyta dla amatorów. Zaliczam się do nich i takie spektakularne uderzenie całą syntezatorową armią na raz, z monumentalnymi plamami z przodu i wodospadami arpeggiów w tle niezmiennie na mnie działa. No, chyba że nie mogę akurat słuchać wystarczająco głośno. Jest to więc ambient w wersji heavy metal albo hardcore, czy jak tam chcecie. Ładnie, bardzo minimalistycznie wydany przez oficynę grupy Mogwai (się kumplują z FB), przetrwa na tym nośniku do drugiego pokolenia, więc jeśli to do was przypadkiem nie przemawia albo zdrowie już nie to, przetrzymajcie dla kolejnej generacji, inwestycja – jak to lubię powtarzać na drugim blogu (za zgodą mojego agenta) – lepsza od OFE. A jak potrzymacie ze dwa pokolenia, to może starczy na dwa gramy tego, co bierze przed sesją Benjamin John Power.

BLANCK MASS „Blanck Mass”
Rock Action 2011
8/10
Trzeba posłuchać:
„Sun Downer”, „Raw Deal”, „Land Disasters”, no i „What You Know”, jeśli nie macie dosyć. Ocena na granicy dziewiątki.

4 responses to “BLANCK MASS: Hardcore ambient

  1. rozpuszcza mnie to, tak zwyczajnie, od wibracji w żołądku po ścierpniętą (dziwne słowo) skórę na karku. Tak silnie nie czułem muzyki od, bo ja wiem, lat 80-tych? Od Oldfielda poznanego naonczas, słuchanego w kółko na kaseciaku, czy Black Celebration na pięknie trzeszczącej płycie (dziś tego nie ma i już nie jest to to samo).
    Ufff, przypomniałem sobie pobyt w szpitalu i słuchanie Dead Can Dance w nocy w słuchawkach na głowie…

  2. Mocna konkurencja dla tegorocznego Heckera w kategorii ambientu nie-tylko-do-tła. Dzięki za rekomendację.

  3. Pingback: Polifonia » Archiwum bloga » Repetytorium z repetycji

  4. Pingback: 3×11 światowych płyt roku 2011 | Polifonia

Dodaj komentarz