E, F i G, czyli od Earth, przez Fuck Buttons, do Grouper (REKOLEKCJE, cz. 4)

earth_thebees>>>4<<
EARTH “The Bees Made Honey in the Lion’s Skull”, Southern Lord

premiera: luty 2008, źródło: Amazon.com

Nie będę się rozwodził na temat tego, jak ważny to wykonawca (o Dylana Carlsona mi chodzi), jak ważny zespół. Nadzieje były wielkie, tym bardziej, że to jedna z pierwszych poważnych premier roku, gościnnie Bill Frisell i w ogóle. Oczywiście, rewelacyjny w swej bezczelności jest zabieg powodujący, że proste bluesowe progresje przestają być czytelne, bo przy tak wolnym tempie między toniką, subdominantą i dominantą mijają całe wieki, więc zapominamy nawet w jakiej tonacji był utwór, a nie tylko jaki ma być kolejny akord. Między jednym a drugim akordem basista zdąży spokojnie zapytać gitarzystę, jaki akord będzie grał za chwilę, ba!, w zasadzie mogą razem wyskoczyć na piwo. Klimatyczna płyta, nie da się ukryć. Ale nie da się też ukryć, że miało być nudno z założenia i przy 3-4 słuchaniu już jest.

eleanoorarosenholm_ala>>>>4<<
ELEANOORA ROSENHOLM „Älä kysy kuolleilta, he sanoivat”, Fonal

premiera: wrzesień 2008, źródło: Boomkat.com

Ładna, kompletnie pozbawiona pretensji płyta pop od wydawców folku i ambientu. Najbliżej może Risto, jeśli chodzi o katalog Fonal. Eleanoora to zespół nagrywający z podobnym humorem, ale muzycznie jeszcze lżejszy. Nawiązuje do różnych, w tym naprawdę kiczowatych, wzorców z ostatnich dekad. U Finów ma dobre recenzje, co świadczy o tym, że śpiewane w ojczystym języku teksty (obdarzona miłym głosem Noora Tommila plus koledzy w chórkach) – rzecz, której prawdopodobnie nigdy nie zrozumiem – też mają niezłe.

elephant9_dodovoodoo>>>4<<
ELEPHANT9 „Dodovoodoo”, Rune Grammofon

premiera: maj 2008, źródło: na razie „znalezione”

Nie był to szczęśliwy rok dla Rune, zatem i ta płyta cieszy. Kapitalne połączenie organowego hard rocka i wyrafinowanego rytmicznie funku zadowoli różnych miłośników muzyki wczesnych lat 70. z osobna, albo i wszystkich na raz. Jeśli ktoś ma alergię na Emerson, Lake & Palmer, to może zareagować gwałtownie, ale jeśli wyobrazi sobie ELP z wszczepioną inteligencją rytmiczną w stylu elektrycznej grupy Milesa Davisa albo bardziej jeszcze Weather Report, to może da się namówić do posłuchania. Jedyny problem w tym, że to płyta nierówna. Liderujący triu Ståle Storløkken czuje się w drapieżnych krótkich formach jak ryba w wodzie, ale wszyscy trochę się gubią, gdy w tej konwencji przychodzi im nagrać utwór 13-minutowy. Bez Helge Stena klimaty w stylu Supersilent nie wychodzą mu już tak dobrze.  I w tym momencie pomoc w opanowaniu długiej formy ze strony dziadka Emersona byłaby może nawet i wskazana… 😉 Ale mimo zastrzeżeń wszystko wskazuje również na to, że to będzie mój ostatni zakup spośród ciekawych płyt roku 2008.

est_leucocyte>>>>5<
ESBJÖRN SVENSSON TRIO „Leucocyte”, Act

premiera: wrzesień 2008, źródło: promo-CD firmy Act

Svensson na swojej ostatniej, pośmiertnie wydanej płycie zbliża się do Supersilent, jeśli wziąć pod uwagę coraz bardziej dzikie eksperymenty z syntezatorami, a jego sekcja rytmiczna gra momentami ciężko jak zespół metalowy (choć ten kierunek sygnalizowali już na „Tuesday Wonderland” i koncertówce „Live In Hamburg”). Zdaję sobie sprawę, że zmarłych otacza zwykle najbardziej niezdrowy rodzaj hajpu, jaki można sobie wyobrazić, ale dajcie szansę tej płycie, jeśli ktoś z Was jeszcze tego nie zrobił. Mniej jest na niej charakterystycznej dla E.S.T. liryki, mniej może porywających tematów fortepianowych, za to więcej melancholii, mroku. Jest w niej zarazem coś z naukowego skupienia nad życiem (o życiu wszak traktuje, i to w sensie bardziej biologicznym – stąd te białke krwinki w tytule). Ale przepiękny fragment tytułowej suity pt. „Ad Mortem” (nomen omen w tym wypadku, cholera, jednak nie mogę się nie pochylić nad człowiekiem w tym wszystkim) wynagrodzi fanom „starego” E.S.T. wiele wysiłku i skupienia włożonego w słuchanie albumu. Wracając do Supersilent – to jest moim zdaniem bardziej udana próba tego, co zespół Helge Stena próbował zrobić na albumie „8”.

evangelicals_eveningdescends>>>4<<
EVANGELICALS „The Evening Descends”, Dead Oceans

premiera: styczeń 2008, źródło: Amazon.com

Jak to się stało, że do tej pory o tym jeszcze nie pisałem? Zespół z mojego ulubionego kręgu psychodelicznego pop-rocka, nie bez odniesień do The Flaming Lips. Płyta nagrana według jednego konceptu, pełna optymistycznego szaleństwa, z szerokim zestawem instrumentów (od elektrycznych gitar po dzwonki) i upodobań (od rocka progresywnego po barokowy pop), ale zarazem niezwykle melodyjna. Stanowczo warto poznać. Wrażenie psuje dość kiepska produkcja albumu, a przed byciem drugim Arcade Fire Ewangelików „broni” fakt, że są jednak zbyt eklektyczni i mają nie najlepszego wokalistę. Ale ogólnie krzyżyk na drogę i spotkamy się w kolejnych latach.

foals_antidotes>>>4<<
FOALS „Antidotes”, Sub Pop

premiera: marzec 2008, źródło: Amazon.com

Młoda kapela z Oksfordu (ręka do góry, kto po Radiohead odruchowo nie strzyże uszami, gdy słyszy nazwę tego miasta), reklamowana jako math rock i niemająca z math rockiem absolutnie nic wspólnego.  Wire, Gang Of Four – to są punkty odniesienia. Artystowski punk jednym słowem. Rzemiosło rockowe opanowali zresztą znakomicie, a w tym roku z łatwością nokautują takich na przykład Bloc Party czy The Faint (tak przy okazji: ktoś zauważył w ogóle, że te dwa zespoły jeszcze istnieją?). I pomyśleć, że tamci swego czasu mi się podobali. Czy to wystarczy w czasach, gdy hasło dance punk kojarzy się już z wyświechtanym trendem sprzed trzech sezonów? Owszem, wystarczy, żeby posłuchać. Potargować warto, ja w końcu kupiłem, gdy już zobaczyłem chłopaków na żywo. Będą z nich ludzie. Aha –  i bezwzględnie jedna z okładek roku!

fuckbuttons_street>>>>5<
FUCK BUTTONS „Street Horrrsing”, ATP

premiera: luty 2008, źródło: Boomkat.com

Połowa znajomych, którym to puścicie, wyjdzie z pokoju. Połowa drugiej połowy nie wyjdzie, ale drastycznie i błyskawicznie zmieni o Was opinię. Połowa z tych, co zostali, zacznie Wam udowadniać, że tak prymitywnej muzyki nie słyszało od czasu, gdy chodzili z dziewczyną, która studiowała zwyczaje Aborygenów. Połowa z drugiej połowy (tych, którzy zostali) uzna, że to niezły żart, może wyczuje jakąś prowokację. Bo prawdopodobnie w dowolnym kręgu towarzyskim będziecie jedynymi osobami, które nie są w stanie znieść mieszaniny plemiennych rytmów, nieartykułowanych głosów przepuszczonych przez dziwne efekty, noise’u i prostych, powtarzalnych motywów granych na syntezatorach (nie wliczam w to blogów i serwisów muzycznych, bo te z natury grupują zboczeńców z całego świata). Być może nawet Wy, którzy czytacie te słowa, w ogóle nie lubicie tej płyty. Owszem, nie jest może wybitna, na to trochę zbyt nierówno. Ale nie wmówicie mi, że to album przeciętny. Już czekam na następną propozycję FB.

gas_nahundfern>>>>>6
GAS „Nah und Fern”, Kompakt 2008

premiera: 1996-2000, reedycja: czerwiec 2008, źródło: Amazon

Do tej płyty jeszcze wrócę, co pewnie niespecjalnie dziwi kogokolwiek w kontekście nieuchronnej listy najlepszych płyt roku. Jeśli ktoś się spodziewał recenzji w tydzień po ukazaniu, muszę go zawieść – są 4 CD do przesłuchania, i to na tyle podobne stylistycznie, że nie łyknie się tego w jeden wieczór. Mnie przekonywanie się do „Nah und Fern” (bo oryginałów nie znałem, a całe czołobitne przyjęcie płyty odebrałem jak zwykle w takich wypadkach z olbrzymią rezerwą) zajęło miesiące. Jeśli nie aż tyle, to z całą pewnością warto poświęcić temu albumowi choć parę tygodni. 🙂

gasoline_thenewdiscipline>>>4<<
GASOLINE „The New Discipline”, Homeless Records

premiera: kwiecień 2008, źródło: promo-CD od zespołu

Biję się w piersi – to polskie trio braci Dawidowskich (gitara, elektronika, bas) i Dariusza Goska (perkusja) odrzuciłem najpierw jako klon klonów post-post-rockowców. To jest tak: dużo płyt trzeba w ciągu roku przesłuchać. Większość  dostaje szansę tylko raz. A z tym jednym razem to różnie bywa. Zależy od okoliczności. Ale jest też tak: mój syn, odkąd nauczył się chodzić, bierze ode mnie z półki jakąś płytę, wyjmuje i niesie do kompaktu, żeby mu puścić. Na początku myśleliśmy, że myli CD z DVD z bajkami. Nie. Potem – że nie będzie mu się podobało, kiedy mu będziemy puszczać, bo bierze cokolwiek, czasem jakąś płytę leżącą na podłodze, która wypadła z jakiegoś czasopisma i ma napis „Party Hits” i której nikt w domu dotąd nie słyszał. Otóż nie. Lucek chwyta od tygodnia tę samą – Gasoline. Chwyta i nosi. Puszczamy i co się okazuje? Mały jest fanem post-rocka i podryguje w rytm Gasoline (choć, powiedzmy od razu, mało to taneczna muzyka). Po prostu mu się podoba. W wyniku tego wysłuchałem jeszcze kilka razy całości. Jakoś tak światowo, bez obciachu, delikatnie do tego stopnia, że z Thrill Jockeya ucieka to chwilami w stronę Kranky. Ale jest ciepło, pozytywnie, gdy chodzi o klimat, dość melodyjnie. Panowie, brak czasu odebrał mi wcześniej bardzo dobrą polską płytę, może nawet jedną z ciekawszych, jakie się w tym roku ukazały… Jestem Wam winien przeprosiny. Zaraz, a czy nie będę musiał zaraz przepraszać drugi raz, że tak mało napisałem o samej muzyce? Nie sądzę, bo ci, którzy do niej dotrą i posłuchają więcej niż raz, docenią ją na pewno.

girl_talk>>>>5<
GIRL TALK „Feed the Animals”, Illegal Art

premiera: czerwiec 2008, źródło: illegalart.net

Najlepsza imprezowa płyta roku, najlepsza mashupowa płyta roku itp. itd. Napisałem już parę zachwytów na temat Gregga Gillisa na łamach „Przekroju”, tutaj nie będę się więc powtarzał. Aha – zapłaciłem 5 dolarów za tę płytę. Najlepiej wydane pięć dolarów w tym roku. Tym bardziej, że dolar wtedy stał koło 2 zł, a nie 3 zł. 😉

grails_doomsdayersholiday2>>3<<<
GRAILS „Take Refuge In Clean Living”, Important Records

premiera: maj 2008, źródło: Amazon
>>>4<<
GRAILS “Doomsdayer’s Holiday”, Temporary Residence

premiera: październik 2008, źródło: Amazon

Kolejna kapela, do której mam słabość i nie wiadomo kiedy zgromadziłem pół jej dyskografii. Pisałem już o nich przy okazji poprzedniego podsumowania roku. Od tamtej pory trochę mniej się zrobiło horroru i metalu w ich muzyce (i dobrze), minialbum „Take Refuge…” zawiódł mnie jeśli chodzi o jakość kompozycji. Za to na „Doomsdayer’s Holiday” zespół na szczęście wychodzi ze swoich kazamatów na jakieś świeże powietrze. Czysta psychodelia z lekką domieszką post-rocka, znajdzie to swoich amatorów z całą pewnością.

grouper_dragging>>>>5<
GROUPER „Dragging a Dead Deer Up a Hill”, Type

premiera: czerwiec 2008, źródło: Boomkat.com

Kapitalne brzmienie bardzo w stylu starego 4AD, chociaż bardziej to psychodeliczny folk niż oniryczny pop. Kilka utworów kwalifikuje się do listy najlepszych w roku, ale jednak słuchać tego wciąż i wciąż po prostu się nie da. I tu mam problem z punktacją dość – przyznaję – zasadniczy. Bo czy oceniać wyjątkowość i oryginalność brzmienia, czy zestaw kompozycji jako idealny, czy może wirtuozerię wykonania? Czy oceniać świeże wrażenie, jakie płyta robi na wąskiej grupie poszukiwaczy nowych doznań, czy przyjemność, jaką będą z niej mieli różni słuchacze? Bo Elizabeth Harris to artystka charakterystyczna, prawdziwe odkrycie, ale z drugiej strony – jej pomysł na gitarę, pogłosy i wokal nigdy nie będzie moim zdaniem pomysłem na cały genialny album. Znakomite za to jako muzyka do zasypiania. Podobnie jak w wypadku Fuck Buttons zaokrąglam ocenę mocno w górę za to, jakie wrażenie ta płyta robi jako stylistyczne odkrycie.

E w tym roku znaczyło również tyle co Ellen Allien. O jej płycie już pisałem (patrz link).  Nie zdążyłem napisać o Ecstasy Project,  Elbow, El Perro del Mar, Eryce Badu, Evangeliście i Emilianie Torrini. O Fleet Foxes (to spod F) pisałem już dwukrotnie: tu i tu. Nową płytę Fujiya & Miyagi opisałbym też, gdyby było warto. Zostawiam na marginesie Freda Fritha, Firewater i Fisza z Emade. The FLaming Lips też, bo nie zdążyłem dotąd obejrzeć filmu. Płyty Flying Lotus i Fennesza dotarły późno, ale niczego już nie zmienią w zestawieniu. Spod G brałem na warsztat… hm, chyba niczego do tej pory nie brałem. Ciąg dalszy nastąpi, choć jeśli będę jechał w takim tempie, to podsumowanie płytowe 2008 zamieszczę koło kwietnia. Chyba będę się streszczał w najbliższych dniach. W miarę możliwości i sił, oczywiście 😉

Licznik słów pokazał właśnie 1825. Darowałem sobie, jak widać, przydługie tytuły (tamten z C i D był rekordowo długi), za to nie daruję sobie długich wpisów.Tak, tak, komentować można dopiero tu, poniżej.

11 responses to “E, F i G, czyli od Earth, przez Fuck Buttons, do Grouper (REKOLEKCJE, cz. 4)

  1. 1/ Evangelicals. „Midnight Vignette” to jeden z moich komunikacyjnych przebojów 2008. Świetnie się sprawdza w podróży. Ale fakt – płyta położona produkcyjnie. Przy pierwszym słuchaniu aż bolało, że się taki fajny materiał marnuje. Potem się przyzwyczaiłem.
    2/ Foals. Dla mnie wielce nudna jest to płyta. Mam wrażenie, że w kółko słyszę te same patterny/patenty.
    3/ Gasoline. Twoja opowieść o Lucku, to kolejne potwierdzenie tezy, że nie broda czyni mędrca 😉 Ma chłopak dar.
    4/ Girl Talk. Koledzy dostarczyli mi jedną z najlepszych ostatnio łamigłówek. Ale już się zmęczyłem. Dla mnie świetne, ale na raz-dwa razy. Wracam do scrabli.

    Do płyt spod znaku „G” dorzuciłbym Goldmunda (aka Keith Kenniff) z płytą „The Malady of Elegance”. Piano solo. Tutaj pewnie Marcel (aka Marceli Szpak) miałby więcej do napisania.

  2. Evangelicals wciąż w kolejce do odsłuchu. Honoru Foals bede bronił – z perpspektywy roku to jednak mocna rzecz, a i dwa lepsiejsze koncerty jakie zaliczylem w tym roku. El Perro Del Mar warto przesłuchać, choć to rzecz z gatunku ładne, ale nudne. Na żywo jednak urokliwie i z przytupem. Co do Girl Talk to powiem, że o tym kolesiu najwięcej mówią występy. Płyta nawet w połowie nie oddaje szaleństwa jego imprez! Fuck Buttons zaś odwrotnie, na żywo nudzą jak cholera (choć grają na czym się tylko da – konsolach gameboy też), ale płyta jakoś do plejerki wracała, choć to taki indie-noise dla mnie. Elbow w „normie”, mnie nie powalili, a Erykah raczej zawód.

  3. hennessy –> Co do Girl Talk – na pewno jest w tym jakaś racja, ale która tego typu płyta nie jest układanką… Czy nie inaczej było z 2 Many DJ’s na przykład?

    iammacio –> zgadzam się w stu procentach, że El Perro Del Mar nudnawe się robi z czasem, a Erykah zawiodła i mnie bardzo – stąd zresztą opuszczałem te właśnie płyty. Fajny ten cytat z Bo Diddleya na blogu 🙂

  4. @cytat

    dzieki. zaczytuje sie w RS dzieki takiemu cudo: http://www.amazon.com/Rolling-Stone-40-Years-Cover/dp/0981766005/ref=pd_bbs_sr_2?ie=UTF8&s=software&qid=1231018764&sr=8-2
    troche przepłaciłem, ale rzecz nabyta w rock’n’roll hall of fame w cleveland wiec co tam;p

    @grouper
    zapomnialem sie odniesc. ciekawe to, acz czy faktycznie tak wybitne? na pewno bardziej niz chocby EP jaguar love i „colorloss record” belong które dostałem w trójpaku i jakos tak w zestawie je postrzegam;p no i bardziej wymagajace.

  5. Grouper jest wybitny, moim zdaniem. dla mnie o wartości tej płyty stanowi fakt, że pani harris wyszła od drone’u. ona wcześniej nie pisała piosenek, tutaj zrobiła ukłon w stronę potencjalnego słuchacza. tak samo jak Valet z ostatnią płytą, zresztą. więc porównanie do wczesnego katalogu 4AD jest naturalnie celne, ale źródło jednak inne. widać to w niepiosenkowej strukturze kawałków – nie ma refrenów, wlecze się to nie wiadomo gdzie. i brzmi specyficznie.

    „pomysł na gitarę, pogłosy i wokal nigdy nie będzie moim zdaniem pomysłem na cały genialny album”

    your mileage may vary. moim zdaniem rzecz może polegać także na wytyczeniu sobie pola stylistycznego i tego pola jak najlepszym uprawianiu. bo w innym przypadku za genialne możemy uznawać tylko albumy ultraoryginalne, a to jest nieco ograniczające.

  6. Fuck Buttons ma tę wadę, że kiedy tylko się go wyrzuca z rowerowej plejerki i wsadza w normalne domowe głośniki, to przestaje kręcić, bo tak właściwie jedyne czym się dla mnie ta płyta broni, do dobry, transowy wykop. Jak gadaliśmy ze znajomymi po premierze, to tak nam wyszło, ze to trochę taka wyczyszczona Ewa Braun z okolic Sea, Sea, która niby też kusi zestawem fajnych melodii, co się dość szybko nudzą, zostawiając za to poważne uzależnienie od hardkorowej energii, która zachęca, coby do tych dźwięków wracać. Może na drugą płytę znajdą sensownego kompozytora, który im te klocki poukłada w jakąś ciekawszą konstrukcje, bo wierzę, że mają czym się pochwalić, tylko nie wiedzą jak. Jak na razie na tym polu dalej prowadzą Francuzi z Turzi, którzy z podobną propozycja wyszli rok wcześniej, tylko domieszali do tego dawkę krautu, co utrzymuje to wszystko w zwartej kupie.

    A Goldmunda oczywiście polecam usilnie, bo to obok Solo Piano Gonzalesa jedna z lepszych płyt z serii Fortepian for Dummies

  7. I think you are thinking like sukrat, but I think you should cover the other side of the topic in the post too…

  8. I am unable to understand this post. But well some points are useful for me.

  9. Hi all! The babes are here! This is my favorite site to visit. I make sure I am alone in case I get too hot. Post your favorite link here.

  10. Pingback: Polifonia » Archiwum bloga » Pocztówka z kraju wolności

  11. Pingback: Grają powoli, więc słuchałem powoli | Polifonia

Dodaj komentarz