Panie i panowie, wkraczamy w strefę hajpu*

Będzie o jednym bardzo ważnym słowie na „k” i dwóch na „a”. I o płycie, która niby nie miałaby szans pozamiatać w historii, gdyby nie to, że jej autorom udało się cofnąć czas…

junior_boys_begone_dull_care>>>>5<
JUNIOR BOYS „Begone Dull Care”, Domino

premiera: 11.05.09, źródło: promo-CD Isound

Z perspektywy doświadczeń roku 2009 każdy głupi potrafi lata 80. pozbawić obciachu. Tym bardziej, gdy na warsztat bierze i tak stosunkowo mało obciachowych wczesnych Depeche Mode czy The Human League, cały nurt electropop, a przyprawia zimnym perfekcjonizmem Steely Dan. Jeszcze w latach 90. bardzo podobnie wyczute, funkujące kawałki w stylu retro robił – i grał je nie najgorzej na scenie – niejaki Stuart Price vel Jacques Lu Cont, potem kolega Madonny i przejściowo jeszcze lider formacji Zoot Woman (tu proponuję dla porównania świetny „Hazel” z nowej płyty JB). Tyle że wtedy jeszcze słabo rozwinięte fora dyskusyjne i blogi muzyczne nie pozwalały tak szybko przekazywać sobie dobrej nowiny z ust do ust. Kanadyjski duet działa już w innych czasach. I miałem nadzieję pozmagać się teraz z tym całym szałem, tym bardziej, że album „So This Is Goodbye” (w przeciwieństwie do „Last Exit”, choć poznawałem je w odwrotnej kolejności) nie powalił mnie na kolana, a koncert JB w Polsce pozostawił mnie w stanie dość znacznego niezaspokojenia.

„Begone Dull Care” nie pozwoliło mi jednak na upragnione narzekania. Słucham tej płyty na okrągło i nie mogę się uwolnić. I przychodzą mi do głowy przy tej okazji same obco brzmiące terminy.

Po pierwsze: kwantyzacja**. „BDC” to album wyjątkowy – nawet na tle wcześniejszych nagrań Junior Boys -–bo jest w praktyce jednym nieustającym zestawem zdyscyplinowanych, dobrze ułożonych impulsów, wyrównanych do siatki czasowej, niemal pozbawionym długich przeciągnięć dźwięków, syntezatorowych plam, a zupełnie pozbawionym przypadku. Ja z kolei zupełnie przypadkowo, pauzując na chwilę i potem uruchamiając z powrotem płytę, zauważyłem, że taki zabieg nie bardzo psuje odbiór płyty. Właśnie dzięki przesadnie wręcz skwantowanej formie.

Po drugie: arpeggia***. Wszechobecne już wcześniej w nagraniach JB przebiegi dźwięków generowane z wciskanego na klawiaturze syntezatora akordu. Dźwięki wydobywane w sposób nieludzki – za szybko, za pewnie i zbyt powtarzalnie, w górę i w dół skali. Rzecz, której nie udźwignąłby największy wirtuoz, jedna z moich ulubionych funkcji elektronicznego sprzętu pozwalająca na niemal losowe wynajdywanie jakichś zaskakująco chwytliwych motywów. I jedna z pierwotnych funkcji syntezatorów, kiedy jeszcze nie obrosły w rozbudowane sekwencery i cyfrowy sprzęt nagraniowy. A JB znają się na syntezatorach jak mało kto. Ich wybór brzmień moogów i innych klasycznych analogowych maszyn decyduje w wypadku tej płyty o jej kapitalnym, ciepłym brzmieniu.

Po trzecie: anomalia. Taka rodem z „Matriksa”, gdzie wszystko jest poukładane, skwantowane. W totalnie skwantowanym świecie muzycznym drobna anomalia jest zmienić rytm całego utworu, sprawić, że będzie płynął, a nie łupał jak maszyna w fabryce. Zabawa w lekkie przesuwanie akcentów w prostym takcie na 4/4 daje już funk, o czym przekonała nas muzyka minimal techno rodem z Detroit i z Berlina. A Junior Boys – z tego, co wiem – bardzo lubią Berlin i wyjątkowo często szukają tu inspiracji. Czy dlatego ich „Begone Dull Care” jest od strony formy tak klinicznie czyste? A może z tego względu jest tak klinicznie spójne, jednolite pod względem koncepcji? Czy nie dlatego wreszcie jest tak klinicznym przypadkiem świetnej płyty, od której trudno się uwolnić?

Na koniec ciekawostka. Skąd JB biorą te wszystkie urządzenia? Ano właśnie z Berlina. Są jednymi z licznych klientów tego oto sklepu:

Słowniczek wyrazów obcych (dla niektórych):

* Hajp to taki szał, tylko bardziej na czasie. 😉

** Kwantyzacja (w muzyce, ale nie tylko) to zabieg prowadzący do tego, że jakaś cecha (w tym wypadku cechy dźwięku – np. długość trwania, natężenie) może przybierać tylko określone wartości, czyli np. 1, 2, 3, 4 i 5 – a już 1,34 albo 7 jest niemożliwe.

*** Arpeggia (we współczesnej technice nagranioowej) to sekwencje dźwięków generowane na podstawie jakiegoś wybranego wzorca z akordu (zwykle kolejne dźwięki akordu odtwarzane na przykład w górę i w dół skali) lub pojedynczego wciśniętego klawisza – na „BDC” choćby partia basu w „Parallel Lines” czy przewijająca się przez cały utwór partia syntezatora w „Work It” itd., wcześniej np. w „In The Morning”. Czesto przebiegi arpeggiatorów generowane są losowo.

7 responses to “Panie i panowie, wkraczamy w strefę hajpu*

  1. kumpel rzekł przyklepujac ocene 7/10 ze i tak bedzie wysoko w podsumowaniach rocznych. racja. acz brak plycie przeboju, ktory by poniosl calosc.

  2. Pingback: Ziemia niczyja | Mariusz Herma » Blog Archive » Niewiele mówiąc: Junior Boys, St. Vincent, Art Brut,

  3. To możemy sobie przybić „piątkę” – polecam zajrzeć na stronę Polskiego Radia na dniach:)

    Iammacio -> „Parallel Lines”, „Bits And Pieces”, „Hazel” – znajdzie się parę przebojów, choć długość kompozycji odstraszy stacje radiowe (oprócz tej drugiej);)

  4. znaczy sie, nie zeby mi przeszkadzal brak przeboju. ja plyt slucham w calosci;p

  5. a nie uważacie, że ten krążek jest taki jakiś wymuskany, ze tak bezpiecznie niechropowaty?

  6. Eee, a taki „Last Exit” nie był? Tam to dopiero moim zdaniem uskuteczniono szpitalną sterylność. Dla mnie „Begone Dull Care” w tym momencie jest w 3 najlepszych płyt tegorocznych.

  7. Pingback: 35 najlepszych płyt roku 2009 « CHACIŃSKI

Dodaj komentarz