Folk Zachodu, folk Wschodu i folk środka

lisahannigan_seasaw>>>4<<
LISA HANNIGAN „Sea Saw”, ATO Records

premiera: 3.02.09, źródło: Amazon.com

Płyta, która była już dostępna od września ubiegłego roku, w sumie nawet dla sporej części naszych rodaków, bo stała się niemałą sensacją w… Irlandii. Do Ameryki zawędrowała dopiero w lutym tego roku, ale stamtąd pewnie rozejdzie się szybko po całym świecie, więc cała reszta naszych rodaków też będzie się mogła dowiedzieć o istnieniu Lisy Hannigan – tym bardziej, że to muzyka, która przemówi do szerokiego odbiorcy. Nie w sensie hitów, tylko jako klimatyczny zbiór piosenek.
Hannigan już wcześniej dała się poznać, jako współpracowniczka Damiena Rice’a – co zresztą można odbierać jako świadectwo jej popowego potencjału. Niektóre z piosenek na „Sea Saw” są wręcz przesadnie wycyzelowane i przez to nie pasują mi do współczesnej sceny folkowej. Ale muzyka folk to tak przepaskudnie szeroka szuflada, że znajdzie się tu miejsce i dla Hannigan – choć bardziej jako artystce hołdującej brytyjskim folkowym przyzwyczajeniom. I chociaż Joanną Newsom to ona nie jest (jeśli zapomnieć na chwilę o oczywistych porównaniach z Rice’em, blisko jej do wczesnej Joni Mitchell i późnej Sinead O’Connor, a niedaleko także do Isobel Campbell), to kilka utworów pozwala myśleć o tym albumie w kategoriach odkrycia – na pewno pierwszy „Ocean and a Rock”, dalej wyjątkowo przebojowy „I Don’t Know”, a wreszcie dwa kończące płytę utwory – epicki „Teeth” i uroczy „Lille” – pozostawiają takie wrażenie. Poza tym bywa za słodko, ale to już przywara folku robionego na folkowym Wschodzie, czyli w okolicach Wysp Brytyjskich.

phosphorescent_towillie>>3<<<
PHOSPHORESCENT „To Willie”, Dead Oceans

premiera: 3.02.09, źródło: Amazon.co.uk

Zastanawiam się, czy ten album – hołd dla Williego Nelsona nagrany przez trzykrotnie młodszego Matthew Houcka z Georgii – zawiódł mnie bardziej niż zaskoczyła pozytywnie poprzednia płyta Phosphorescent „Pride”. Chyba jednak nie, bo mimo że niczego specjalnego do tych klasycznych piosenek Houck nie wnosi (poza może nowocześniejszą z oczywistych względów produkcją), to z drugiej strony zepsuć utwory Nelsona, Hanka Cochrana czy Merle Haggarda bardzo trudno i w tych poprawnych wykonaniach mnóstwo przyjemności przyniósł mi i „I Gotta Get Drunk”, i „The Party’s Over”. Ale prawdziwie wspaniały utwór na tej niewspaniałej płycie to „Can I Sleep In Your Arms” – wolny, oparty na kilkakrotnie nakładanych wokalach i oszczędnym akompaniamencie samego Houcka. Twórca Phosphorescent najwyraźniej dobry jest w tym, w czym już był świetny na „Pride”, czyli uduchowionego stylu, w którym przenikają się country i gospel. Słowem: na Zachodzie bez zmian.

mward_holdtime>>>4<<
M. WARD „Hold Time”, Merge/4AD

premiera: 17.02.09, źródło: Amazon.com

Po niezbyt – jak dla mnie – satysfakcjonującym duecie z Zooey Dechanel (pojawia się tu na moment w hitowym „Never Had Anybody Like You”) M. Ward wraca do punktu wyjścia – przebija się do ścisłej czołówki amerykańskich songwriterów młodego pokolenia. Od country do rocka przesuwa się płynnie jak suwak konsolety mikserskiej, z upodobaniem stając pośrodku i miksując po trochu jednego i drugiego. Bliżej country niż My Morning Jacket, ale dalej niż The Byrds. Z popowym szlifem i talentem do pisania melodii przynajmniej na poziomie Andrew Birda (skoro już non-stop mu to wypominam). To niezła płyta do wielokrotnego słuchania, choć nie przebije „Post-War”  ani „Transfiguration of Vincent”. W dodatku snujący się niemiłosiernie „Oh Lonesome Me” (duet z Lucindą Williams, zdaje się, że to miał być moment kulminacyjny płyty) prawie niszczy dobre wrażenia z odsłuchu. Jeśli tygodnik „Time” interesuje się Mattem Wardem i dyskutuje z nim o jego szafie wypełnionej nagrywanymi od 15. roku życia demówkami piosenek, to coś z tego w końcu może wyniknąć. Tym bardziej, że jeśli chodzi o sukces komercyjny, to Ward nie odpuszcza – właśnie się dowiedziałem, że będzie nagrywał z Conorem Oberstem i Jimem Jamesem z My Morning Jacket (tak a propos). Zanosi się na folkową płytę, która trafi od razu do pierwszej dziesiątki „Billboardu”. W każdym razie Ward chwali się, że ma setki napisanych piosenek. I wygląda na to, że długo jeszcze nie stracę go z pola widzenia. No, chyba żeby po drodze wydarzył mu się jakiś poważniejszy wypadek – w końcu ściąga go coraz bardziej na środek.

5 responses to “Folk Zachodu, folk Wschodu i folk środka

  1. Serdecznie pozdrawiam,

    aby mieć bliżej, pozwalam sobie zalinkowac Pana blog u siebie.

  2. „Hold Time” słucha się doskonale na ripicie, nigdy nie wiadomo, w którą stronę kolega Matt skręci (środkiem lubi również jeździć, a jakże). Niby banalne, a ujmuje.

  3. Zooey śpiewa też „Rave On” Buddy’ego Holly’ego. IMHO świetna wersja.

  4. Pingback: Na Route 66 (M. Ward, “Hold Time”) « Słodko-gorzkie

  5. Pingback: Polifonia » Archiwum bloga » Muzyka łatwa i nieobraźliwa, odc. 2 - Sharon Jones

Dodaj komentarz