Niejeden folk, niejeden führer

Phosphorescent
PHOSPHORESCENT
„Pride”
Dead Oceans 2007
myspace.com/phosphorescent
>>>>5<

Six Organs of Admittance
SIX ORGANS OF ADMITTANCE
„Shelter from the Ash”
Drag City 2007
sixorgans.com
>>>4<<
Rozlał się nam amerykański folk. Mijający rok przyniósł tyle tak różnych premier, że trudno czasem postawić na jednej półce takie płyty jak te dwie. Równie trudno też wskazać lidera. Phosphorescent to taki amerykański folk à la polskie święta. Uduchowione, powolne pieśni Matthew Houcka mogłyby od biedy pełnić funkcję kolęd, a może nawet trafić do kościoła jako biała muzyka gospel. Wokalnie wokalista z Georgii zbliża się do Bonniego ‚Prince’a’ Billy’ego (na to podobieństwo zwrócił mi uwagę redaktor H.). Dodałbym tylko, że jego wizerunek sceniczny – a w zasadzie kompletna olewka wizerunku – też zbliża go do Willa Oldhama. Proste tematy rozwija do małych oratoriów, gubiąc wokale w echach, chórkach, zwielokrotnieniach, ale pozostawiając bardzo konkretne i już nie tak barokowe tło. To płyta, która płynie, przelewa się miło i na pewno jeszcze kilka osób przekona do folkowej sceny. Warto sobie sprowadzić (w Polsce brak) i zainteresować się tym człowiekiem już teraz.
Ben Chasny to z kolei jeden z moich osobistych faworytów, zatem przymknę oko na to, że nagrał album gorszy od ostatniego „The Sun Awakens” i gorszy od nagrań Comets On Fire. Zresztą jego hardrockowe ciągoty znane z płyt COF są tu mocno słyszalne, przebijają się przez ponure i refleksyjne ballady śpiewane do oszczędnego gitarowego akompaniamentu. Słychać też bardzo dobrze awangardowo-gotyckie inspiracje Chasny’ego ze współpracy z Davidem Tibetem i jego formacją Current 93. Są jak zwykle nagrania świetne (szczególnie długie „Coming to Get You” i „Final Wing”) i dużo dobrej gitary, ale wszystko nieco zbyt przewidywalne dla tych, którzy już znają jego starsze utwory. Nie ma mowy o powrocie tak udziwnionych i zaskakujących form, jakie znamy choćby stąd. Chociaż to więcej niż pewne, że Kalifornijczyk nie powiedział jeszcze ostatniego słowa i gdyby grał koncert gdzieś po tej stronie Renu, to się zapisuję. Zamiast dźwiękowego zrzutu na boku proponuję tym razem wersję wideo tytułowego numeru z SOOA:

A przy okazji życzę miłym ludziom, którzy tu zaglądają, niejednej dobrej płyty w przyszłym roku i niejednego problemu, co wybrać, jeśli chodzi o koncerty. A wszystkim w ogóle – żeby zaglądanie przez kominek zostawili świętemu Mikołajowi. Zresztą i tym zaglądającym przez przypadek życzę paru dobrych płyt w Święta. Odstresowuje jak mało co. Poniżej znajdą jeszcze parę typów.
Za jakiś tydzień w tym miejscu dużo miejsca poświęcę na podsumowanie roku 2007. Chociaż opisuję na blogu co bardziej wymyślne tytuły dopiero od wakacji i chociaż wielu płyt tegorocznych nie zdążyłem opisać (kilku głośnych rzeczy nawet nie zdążyłem przesłuchać), postaram się zaproponować solidną powtórkę z całego roku, która – mam nadzieję – przyda się paru osobom przy zbieraniu Waszych typów.

3 responses to “Niejeden folk, niejeden führer

  1. Phosphorescent bardzo „Oldhamowy”, ale ma coś w sobie, co przyciąga i trzyma moją głowę przy głośniku. Niestety, jak napisałeś, w Polsce nie do zdobycia.. Dobrze, ze na myspace jest te kilka kawałków-strona dodana do ulubionych:)
    „The Sun Awakens” rzuciła mnie na kolana – swoją prostotą i „oszczędnością”, a jednocześnie wielką głębią. Nie wiem, jak „Shelter from the Ash”, bo, podobnie jak Phosphorescent, nie do zdobycia u nas.. Może z czasem się to zmieni?:)
    i tego właśnie życzę Tobie, ludziom odwiedzającym Twoją stronę i sobie-lepszej dostępności płyt z tak piękną muzyką:)
    no i Wesołych Świąt:)

  2. SftA nie jest już tak dobre jako całość. może właśnie ze względu na przesadne eksperymentowanie z gitarami, które brzmią bardzo ostro, a co za tym idzie mniej tutaj subtelnej psychodelii, która zauroczyła mnie w ‚the Sun Awakens’, dzięki któremu poznałem SOOA. warto jednak przesłuchać, choćby ze względu na genialne Coming to Get You, nieco mroczniejsze ‚Final Wing’, czy też miłe dla ucha nastrojowe balladki ‚Strangled Road’ i ‚Jade Like Wine’, gdzie chórki przypominają duet Alan+Mimi. Reszta trochę rozczarowuje, ale ja również nie byłbym skory do przekreślania pana Chasnego 😉

  3. Pingback: A tymczasem w pościeli… | Polifonia

Dodaj komentarz