Tag Archives: Jamie Lidell

KRÓTKIE PIŁKI 2.0

FLEET FOXES
„Sun Giant” (EP)
Sub Pop 2008
>>>4<<

Co to? Jakieś religijne szanty? – taka była mniej więcej moja myśl, gdy (bez przygotowania – poza mglistą wiedzą, że to „jakiś dobrze zapowiadający się zespół folkowy”) słuchałem po raz pierwszy „Sun Giant”. Wiem jedno: gdyby to usłyszeli wielbiciele Sub Pop (Fleet Foxes nagrywają dla tej wytwórni) i muzyki ze Seattle (są z tego miasta) w połowie lat 90., to pukaliby się w głowę. Dziś folkowe granie rządzi, dominuje także w katalogu SP, więc nikt się nie zdziwi samym kierunkiem. „Sun Giant” to w gruncie rzeczy mieszanka bardzo różnych folkowych wpływów: od brytyjskiego grania w przecudnej aranżacji w najlepszym na płycie „Mykonos”, przez Neila Younga i Beach Boys w środkowej partii EP-ki (tu mogą się kojarzyć na przykład z zeszłoroczną płytą Panda Bear, ale są IMHO lepsi), po barkowy pop. Tam, gdzie FF idą w stronę The Moody Blues czy Barclay James Harvest, bywa odrobinę nużąco. W ogóle niedobrze słuchać tej EP-ki z przeświadczeniem, że to będzie to skończone genialne dzieło. Nic podobnego – na razie to kapitalny szkic z dwoma-trzema rewelacyjnymi momentami. Największy podziw budzi to, jak jest śpiewany… Harmonie, chórki, melodie partii wokalnych, świetny głos Robina Pecknolda. Wszystko wskazuje, że debiut pełnometrażowy, który wychodzi 3 czerwca, ma szansę być co najmniej najlepszą wokalną płytą tego roku. Czyżby następcy Joanny Newsom AD 2008? Wyższą punktację na razie trzymam na czas oceniania długogrającego debiutu, gdyby ktoś pytał.

.


JAMIE LIDELL
„Jim”
Warp 2008
>>>4<<

„Multiply” nie była jak dla mnie płytą powalającą. „Jim” jest pełniejszy, bardziej równy i satysfakcjonujący, choć to wciąż w dużej mierze konfekcja. Na poprzedniej płycie Lidell w swojej stylizacji na Steviego Wondera był po prostu okrutnie bezczelny, tutaj tę bezczelność wspomaga jeszcze dużą pracą włożoną w brzmienie swoich wokali oraz całkiem niezłymi kompozycjami. W czasie zmierzającym do nieskończoności jest w stanie dogonić oryginał, więc mam nadzieję, że będzie dbał o zdrowie. Poza tym gdzie indziej można spotkać Gonzalesa, Peaches i Mocky’ego w czasie jednej sesji?

.


BABY DEE
„Safe Inside the Day”
Drag City 2008
>>>4<<

„Ta płyta nie ma nic wspólnego z albumami Antony’ego & the Johnsons” – coś takiego mogliby napisać na nalepce naklejonej na ten album, żeby ludzie przestali to źle odbierać. Bo album sam w sobie jest naprawdę niczego sobie, pod warunkiem, że patrzymy na niego jako na specyficzną, kabaretową formułę muzyczną, a udział Matta Sweeneya i Bonniego „Prince’a” Billy’ego uznamy za zabawny kaprys i ciekawe poszerzenie ich zawodowego pola widzenia. Traktowanie ze śmiertelną powagą tego, co zrobił(a) Baby Dee, ma podobny sens, co uznawanie „Priscilli – królowej pustyni” za społeczne kino drogi. Jeden fakt, który przemawia przeciwko tej płycie? Jest bardzo nierówna. I może jeszcze to, że ze względu na przepaść generacyjną trudno będzie się przebić do młodzieży 55-letniej artystce. W sumie mogłaby być moim ojcem. No właśnie – tylko czy na pewno mogłaby?

.


THE RACONTEURS
„Consolers of the Lonely”
Third Man Records 2008
>>>4<<

Z trudem jestem w stanie zdzierżyć taką dawkę rocka. Żadnego chwytu, którego byśmy nie znali. Znów Led Zeppelin, ciosana produkcja i riffy przypominające te z debiutu The R i z ostatnich albumów The White Stripes. W dodatku wątki muzyczne płynnie przechodzą między tymi dwoma projektami – da się zauważyć choćby to, że Jack White ma jakąś przepotężną „fazę” na brzmienia hiszpańskie. Jeśli coś mnie w tym nudzi to tylko częstotliwość, z jaką Jack White nagrywa albumy rockandrollowe. „Broken Boy Soldiers” był lepszy, zwarty, równy i pozbawiony jakichkolwiek przestojów. Ten je ma. Albo to płyta zmęczona – albo to ja, ilekroć jej słucham, jestem zmęczony. Może to, co napiszę, znów potraktujecie jako nadmiar czepialstwa, ale ja naprawdę mam słabość do White’a. I nawet ostatni album The White Stripes był lepszy od tego.
.

Wiem, same czwórki – aż się głupio człowiek czuje po takiej serii, ale płyty przyzwoite, choć każda inna. W sprawie ogłoszeń różnych, na pewno już wiecie, ale IRON & WINE w Mysłowicach!!! Husky, nie trzeba się wstydzić, wystarczy napisać (to a propos komentarza pod poprzednim postem) maila, taki skład artystów to już realny pretekst, żeby robić dużo szumu wokół tej imprezy!!!

No i wiem, ciągle mam parszywe opóźnienia, wybaczcie. W radiu na szczęście jesteśmy w miarę na bieżąco. 🙂

cdn.