Tag Archives: Contemporary Noise Quartet

C jak Carl Craig & Moritz von Oswald, Contemporary Noise i Cloudland Canyon, D jak Damien Jurado, David Byrne & Brian Eno, Deerhoof, Deerhunter, Department of Eagles i Dungen (REKOLEKCJE, cz. 3)

craig_oswald_recomposed>>>>5<
CARL CRAIG & MORITZ VON OSWALD “Recomposed by”, Deutsche Grammophon

premiera: październik 2008, źródło: Amazon.de

Domyślam się, co myślicie o przeróbkach techno muzyki klasycznej, a w szczególności o remiksowaniu – tfu! – klasyków.  Może dlatego, że sam też myślę o tym procederze bardzo źle. Dlatego tym bardziej warto posłuchać z jaką łatwością ci dwaj panowie tną i montują w futurystyczną całość dzieła Musorgskiego i Ravela (pełen tytuł albumu: „Recomposed by Carl Craig & Moritz von Oswald. Music by Maurice Ravel & Modest Mussorgsky”). Z trzech utworów wielkich mistrzów ulepili coś na kształt strumienia świadomości, podprowadzając temat do tematu czysto syntezatorowymi zabiegami, a z klasyków wyjmując krótkie sample, zapętlając je i zbliżając Ravela i Musorgskiego do Reicha, co wydaje się jedyną sensowną rzeczą możliwą do wykonania bez kaleczenia tego materiału. Chwilami jest w tym nieco dubu, ale całość pozostaje znacznie lżejsza niż dokonania Oswalda, a bardziej finezyjna niż ostatnie działania Craiga. Tego koniecznie trzeba posłuchać – szkoda tylko, że nobliwa Deutsche Grammophon marginalizuje swoją kolekcję „Recomposed” (to już trzeci odcinek serii!), nie sprzedając jej w większości cywilizowanego świata – od Polski po Amerykę. Na szczęście w samych Niemczech płyta jest do dostania, a do Berlina blisko.
Aha, Carl Craig opublikował w tym roku także remiksowy album „Carl Craig Sessions”, dużo lepiej znany od „Recomposed”. Ale znacznie bardziej przewidywalny i oczywisty dla tych, którzy na bieżąco śledzą karierę mistrza z Detroit. Z kolei Moritz Von Oswald jest współodpowiedzialny za drugi album Basic Channel (tego zabrakło ostatnio pod B) „BCD-2”. Ten z miejsca przechodzi do historii jako drugi kompaktowy zbiór nagrań niemieckiego duetu dobrze już znanych z winyli. I zostawmy go zatem historii.

cns_unaffected>>>4<<
CONTEMPORARY NOISE QUARTET “Theatre Play Music”, ElectricEye

premiera: październik 2008, źródło: promo-CD ElectricEye
>>>4<<
CONTEMPORARY NOISE SEXTET „Unaffected Thought Flow”, ElectricEye

premiera: listopad 2008, źródło: promo-CD ElectricEye

Dobry rok dla fanów Contemporary Noise z Szubina – ukazały się aż dwie płyty tego zespołu. Nie zamieniłbym jednak rewelacyjnego debiutu „Pig Inside the Gentleman” na żadną z nich. Ładny album z muzyką ilustracyjną firmowany nazwą Contemporary Noise Quartet w zamierzeniu miał być pobocznym wydawnictwem. Okazał się bardzo udanym albumem przekonującym do muzyków Contemporary jako do niezwykle zdolnych twórców tematów z pogranicza jazzu i dobrej muzyki filmowej, zapatrzonych w Komedę i wzory francuskie, nie tylko te z lat 60. Nieco gorzej z albumem sekstetu, bo tutaj wyżej wymieniona cecha rozpoznawcza zespołu gdzieś znika, a poprzeczka ustawiona została dużo, dużo wyżej. „Unaffected…” to dość zgodnie z tytułem album w znacznej mierze wyimprowizowany, pełen ambicji znacznie większych niż na debiucie. Kamil Pater (który na debiucie pojawiał się jako gość) użycza tu zespołowi swoich umiejętności gitarowych na pełen etat, obowiązki basisty przejął Patryk Węcławek, znany dobrze fanom Sing Sing Penelope (to już trzeci wspólny członek tych dwóch formacji). W sumie daje to pewnie i mocniejszy skład, któremu – śmiem twierdzić – odrobinę brak jeszcze ogrania. Ciekawe są wędrówki CNS w stronę elektrycznego Milesa Davisa („Procession In The Fog”), dobre wrażenie robi jak zwykle gra sekcji dętej, ale tęsknię za fortepianowymi tematami Kuby Kapsy. To one w znacznej mierze zdefiniowały brzmienie zespołu na pierwszej płycie. I choć nie niosły w sobie rewolucji, to pozwalały łatwo odróżnić ten zespół od innych na post-yassowej scenie. Jeśli mnie nie myli intuicja, a Contemporary jeśli wyciągną wspólny mianownik ze wszystkich trzech dotychczas wydanych płyt, najlepsza będzie ta kolejna, czwarta.

cloudlandcanyon_lieinlight>>>4<<
CLOUDLAND CANYON „Lie In The Light”, Kranky

premiera: kwiecień 2008, źródło: Boomkat.com

Proszę nie zwracać uwagi na ocenę. To nie jest płyta, za którą warto się rozejrzeć – chyba że ktoś ma kompletnego szmergla na punkcie dawnej psychodelii. Dawno nikt tak dobrze nie kopiował Can, Hawkwind i Neu! jak ci Niemcy mieszkający w USA. Ta płyta brzmi jak gdyby wyprodukowano ją w latach 70. w studiu Conny’ego Plancka. Ale żeby dać się zapamiętać, trzeba się bardziej postarać – fakt, że miło mi się tego słucha, muszę złożyć na karb potwornego zboczenia na punkcie tego typu muzyki, jakie mam od dość dawna. Przy moim wieku już mi raczej nie przejdzie. Poza tym kto o tym napisze w pozytywnym tonie, jeśli nie ja?

byrne_eno_everything-thatha>>3<<<
DAVID BYRNE & BRIAN ENO “Everything That Happens Will Happen Today”, Todomondo

premiera: sierpień 2008,  źródło: www.everythingthathappens.com

Po 27 latach od płyty historycznej Byrne i Eno nagrali płytę niepotrzebną. „One Fine Day” da się słuchać z przyjemnością, a „Everything That Happens” to bardzo dobry utwór. Ale całość, podszyta jakimś zezgredziałym wirusem Jeffa Lynne’a, którego (brzmienia, nie Lynne’a) nigdy nie lubiłem, jest jednak zawodem, szczególnie – podkreślam – w stosunku do tego, co grali wcześniej. A nowoczesna jest tylko forma dystrybucji, na czele ze stroną internetową, z której można ściągnąć cały album z dodatkami. Jej trudna do zapamiętania nazwa służy mi w specyficzny sposób – pomaga zapamiętać adres strony www kolegi fotografa, którego zdjęcia bardzo lubię – accidentswillhappen.blogspot.com.

deerhoof_offendmaggie>>3<<<
DEERHOOF „Offend Maggie”, Kill Rock Stars

premiera: październik 2008, źródło: promo-CD Isound

Zagubiony kosmita, gdyby przyleciał na naszą umuzykalnioną planetę i zebrał recenzje z prestiżowych magazynów (na pewno ktoś życzliwy szybko wskazałby mu Pitchforkmedia) z ostatnich lat, z całą pewnością uznałby ich za jeden z najważniejszych zespołów współczesnego świata. Doskonałe, albo przynajmniej bardzo dobre recenzje, entuzjastycznie przyjmowane koncerty. Błądzące kompozycje, w których nigdy nie wiadomo, co się dalej wydarzy (problem w tym, że te utwory to zarazem piosenki) i miauczące wokale z japońskim akcentem, albo wręcz po japońsku, jak momentami na tej płycie. W sumie rozumiem zachwyty krytyki nad zespołem, który tak bardzo stara się brzmieć dziwnie, że naprawdę to osiąga. Nie bardzo jednak widzę możliwość dotarcia Deerhoof do takiego statusu, o jakim pomyślałby ten kosmita. To mocny drugoligowy zespół, który – choć na każdej płycie ma genialne momenty – cierpi na brak powtarzalności i wydaje albumy tyleż wariackie, co po prostu nierówne. Ten jest nawet bardziej nierówny niż poprzednie. Ale i tak mam do niego sentyment – dzięki okładce, która wygląda jak gdyby ją namalował Marcin Maciejowski. A może w San Francisco otoczyli już Maciejowskiego takim kultem jak my w Polsce Deerhoof?

deerhunter_microcastle>>>>5<
DEERHUNTER „Microcastle”, Kranky

premiera: październik 2008, źródło: Kranky.net

To jedna z kilku płyt – obok TV On The Radio czy Portishead – w których nie byłem w stanie się bezwzględnie i bezwarunkowo zakochać w tym roku, mimo zachwytu osób bardzo mi bliskich i wpływających na co dzień na mój gust. Wszystkie mi się podobały, potrafiłem wskazać i uzasadnić ich mocne punkty, ale każda z jakiegoś powodu zostawiała zastrzeżenia. Ta akurat najmniejsze z całej trójki – właściwie jedyny problem był taki, że to płyta gorsza (w mojej opinii) od solowego albumu Bradforda Coxa pod szyldem Atlas Sound i album bardziej przewidywalny, w pewnym sensie więc gorszy od „Cryptograms”. Kurczę, kiedy ja ostatnio zgadzałem się z Porcysem? Grunt, że w tym wypadku mi to kompletnie nie przeszkadza. Lepsze to niż zgadzać się z Pitchforkiem w każdym razie. I z całą pewnością lepsze niż nieposiadanie własnej opinii w sprawie Deerhuntera. Choć nagranie „Little Kids” to z pewnością jedno z lepszych, jakie usłyszałem w tym roku, a cały album gdzieś tam się załapie, nawet jeśli nie do symbolicznej dziesiątki.

departmentofeagles_inearpar>>>4<<
DEPARTMENT OF EAGLES  “In The Park”, 4 AD

premiera: październik 2008, źródło: Amazon.com

Kupiłem, gdy tylko Jacek Hawryluk puścił mi „Around The Bay”. Trochę to była pochopna decyzja, bo to nie jest album z gatunku tych, które na koniec roku chciałbym za wszelką cenę mieć. Sam utwór do dziś uważam za jeden z najlepszych w całym roku, płyty nie potrafię zaszufladkować, co miłe, ale albumowi brakuje zdecydowania i paru lepszych kompozycji. Jeśli to ma być folk, za co jest uznawany (podobnie jak Grizzly Bear, z którym grupa ma wspólnego muzyka – Daniela Rossena; w rzeczywistości zresztą na płycie „In The Park pojawia się prawie cały skład Grizzly Bear), to co w takim razie folkiem nie jest? Może progresywny folk w takim razie? Może jednak muzyka z kręgu 4AD na nowe czasy? Sprawne nawiązanie do Beatlesów? Nowy barokowy pop? Barokowe, złożone jak cholera i pokręcone formalnie są te piosenki. Chwilami w sam raz, ale czasem za bardzo jak dla mnie.

dungen_4>>>>5<
DUNGEN „4”, Kemado Records
premiera: wrzesień 2008, źródło: Amazon.com

Tu by należało zauważyć, że są i sytuacje przeciwne do tych, jakie miały miejsce z TVOTR czy Deerhunterem. W albumie Dungen zakochałem się po pierwszych kilku odsłuchach bez reszty, chociaż nie bardzo potrafiłem to umotywować. To nie jest bardzo oczywisty moment glorii dla szwedzkiej grupy, duża część piosenek brzmi dość banalnie – przynajmniej takie jest pierwsze wrażenie, bo potem okazuje się, że to doskonale zbalansowane, delikatne psychodeliczne piosenki. Właściwie lekka psychodelia, taka z lat 60., zaglądająca czasem w okno rockowi symfonicznemu – z płynącymi smyczkowymi aranżami, fletem (!) i fortepianem. A przy tym – wierzcie lub nie – kompletnie bezpretensjonalna. Przykro mi, że tradycja pisania popu w stylu Canterbury umarła i nie spotyka się już z gorącym przyjęciem słuchaczy, że ani krytycy, ani ludzie nie palą się do takiej muzyki. A nie, przepraszam, ostatnio wspomniałem na antenie radiowej Kevina Ayersa i potem dostałem maila od słuchacza. Są więc jeszcze tacy, których ta płyta oczaruje. Ostatnio czytałem też o tym, że gust muzyczny kształtuje się do 18, maksymalnie do 20 roku życia, a potem i tak będziemy skłonni wybierać tę muzykę, która najbardziej nam się podobała w tym okresie. I znów – mogę zwalić to na fascynacje sprzed lat, ale w każdym razie dziś wybieram ten album, jeśli chcę się dobrze poczuć.

C oznaczało dla mnie w tym roku także  Calexico, Cat Power, Chauchat. Z ciekawszych płyt pominąłemtutaj  całkiem miłe, ale wtórne City and Colour (warto jednak zwrócić uwagę na wokalistę) i ostatnią płytę Clarka. Nie mam nic na swoje wytłumaczenie. Co do D, to chyba się po prostu zaniedbałem. Aha, Damien Jurado nagrał bardzo, bardzo ładną płytę, Dawid Szczęsny nieco gorszą, no ale na dziś już wystarczy remanentów.