Gwizdy i chrapanie, czyli folkowi wokaliści

andrewbird_noblebeast>>>4<<
ANDREW BIRD „Noble Beast”, Fat Possum Records

premiera: 19 stycznia 2008, źródło: Amazon.com

Bird ma dziś w sobie szlachetność brytyjskiego folku, z aranżacjami smyczkowymi przypominającymi stare zespoły z Wysp, a zarazem ciepłą produkcję charakterystyczną dla amerykańskiego Południa. To drugie to Mark Nevers – ten sam, który produkował Lambchop. Nad brzmieniem albumu muzyk z Chicago musiał więc pracować w dalekim Nashville.  No dobra, jest trochę monotonnie, w pewnym sensie taka monotonia to przecież znak rozpoznawczy Neversa, ale jeśli spojrzeć na każdy utwór z osobna, zobaczymy całość niezwykle złożoną, pełną szczegółów, choć uszytą z brzmień w większości akustycznych. Bird jako aranżer  radzi sobie doskonale niczym Sufjan Stevens. Przy czym najwięcej do warstwy instrumentalnej albumu wnosi sam. Grając na skrzypcach bez trudu przełącza się z trybu „country” na klasyczny. Wykorzystuje też swoją umiejętność gwizdania, wcale niebagatelną, zważywszy na otwierający płytę „Oh No” – skądinąd dawno nie słyszałem tak skutecznego earworma, mówiąc bardziej po polsku: dawno coś aż tak mocno nie kleiło mi się do uszu przez długie godziny. A co do samego gwizdania – nazwisko zobowiązuje.

Owszem, są tu momenty, gdy Bird odfruwa daleko od folk-popowych klimatów. To „Nomenclature” i „Anonanimal” – w jednym i drugim zachowuje się niczym godny kontynuator linii ambitnego U2 i wczesnego Radiohead. Brak mi jednak różnorodności pomysłów „Armchair Apocrypha”, sugestywności, przebojowości tamtych tematów. Wiele osób uznaje tamten album za natrętny – im na pewno „Noble Beast” spodoba się w pierwszej kolejności, natychmiast. Inni będą ten album ostukiwać utwór po utworze, szukając jakiegoś mocnego punktu zaczepienia. Mnie te niespełnione oczekiwania nie przeszkadzają – a przynajmniej przeszkadzają tylko do momentu, gdy usłyszę pierwsze takty „Oh No”.

.

jtillman_vacilando>>3<<<
J. TILLMAN „Vacilando Territory Blues”, Bella Union

premiera: 19 stycznia 2008, źródło: Amazon.co.uk

Młodszy o jakieś 8 lat Joshua Tillman przypomina Birda barwą głosu. Choć niektórzy mówią, że Sama Beama z Iron & Wine dużo bardziej  – faktycznie, lekka chrypka wywołuje nieustannie wrażenie, że już gdzieś, kiedyś… Pod względem wokalowych melodii jest jednak na tej piątej płycie Tillmana dużo bliżej do jego macierzystej formacji – Fleet Foxes (gra tam na perkusji). Tyle że oszczędne aranże na gitary, perkusję i fortepian kojarzyć się mogą z Bon Iver.  Jeśli jednak Bon Iver albo  Andrew Bird są monotonni, to J. Tillman swoją monotonią potrafi zabić. Jeśli nie uśniecie w trakcie słuchania „Vacilando…”, to obawiam się, że po prostu nie poświęciliście tej płycie wystarczająco dużo czasu. Słowem: warto poznać, ale i zdrowy rozsądek warto zachować.

Dla pocieszenia dodam, że elementy starego bluesa i w ogóle stylizacje na stare nagrania (coś, co pojawia się ostatnio na płytach wielu wykonawców, ale co bardzo lubię) nie pozwalają nad tym albumem przejść do porządku dziennego. Zatem mocna kawa i „James Blues” na początek, żeby się nie zrazić melancholią i powtarzalnością tych utworów. Potem już jakoś pójdzie, ale na wszelki wypadek ustawcie sobie budzik na trzy kwadranse, jeśli chcecie coś jeszcze zrobić tego dnia.

8 responses to “Gwizdy i chrapanie, czyli folkowi wokaliści

  1. Mariusz Herma

    Kolejna sympatyczna płyta Andrzeja, z którą łączy mnie tylko sympatia. „Przyjemna” , „miła”, nie ma ani za co szczególnie pochwalić, ani za co zbesztać.

    Gdyby ktoś chciał posłuchać materiału w wykonaniu skromniejszym, kilkuosobowym, to NPR powiesił cały koncert z 3 lutego: http://tinyurl.com/cswenn

  2. Mariusz Herma

    PS. Warto dotrwać do 20 minuty, gdzie zespół posiłkuje się głosem publiczności (-:

  3. No jesli chodzi o Andrzeja to ja „bardzo”. Dla mnie ścisła czołówka songwriterów obecnie. Nudna pozornie, brzmiąca pieknie. No cacuś

  4. Ja właśnie skończyłem odsłuch wspomnianego koncertu i już wiem, czego będę częściej słuchał (-:

  5. „Oh No” faktycznie fantastyczny, reszta płyty już niestety nie tak dobra. Ale na pewno przyzwoita – Bird nie schodzi poniżej pewnego poziomu. Jednak dla mnie „Noble Beast” od “Armchair Apocrypha” zdecydowanie gorsze.

  6. a nowe akron/family to jest dopiero cos :>

  7. Andrew Bird dał wczoraj koncert w Nowym Jorku. Byłem, widziałem i to, że płyta może nie powala, zupełnie nie przekłada się na formę koncertową. A gdy na scenę wskoczyło Calexico na trzy numery, to już można było umierać. (lekrama)Nagrałem, więc do posłuchania umię.(ipolekramie)

  8. @hennessy –> to dobre wieści. Wybieram się na Pukkelpop, a tam Andrew Bird gra koncert…! Zresztą polecam rozkład jazdy tego festiwalu bywalcom niniejszego bloga – http://www.pukkelpop.be

Dodaj odpowiedź do Mariusz Herma Anuluj pisanie odpowiedzi