Bo było za mało reszty

Xiu Xiu
XIU XIU
„Women as Lovers”
Kill Rock Stars 2008
>>3<<<
Po tygodniu studiowania hawajskich legend odpuszczam i przyznaję: trudno mi się pożegnać z tymi wszystkimi nikomu niepotrzebnymi wykonawcami muzycznymi. Wybrałem więc grupę najmniej potrzebną komukolwiek (poza inspiracją do nauki chińskiego – patrz nazwa) i wracam do roboty.
Wracam po to między innymi, by stwierdzić, że ludzie po prostu nie są w stanie ocenić, czy coś jest dobre. Nawet David Toop, ba, nawet jurorzy „Tańca z gwiazdami” są tylko ludźmi (choć Tyszkiewicz ma tak wystudiowaną mimikę, że mogłaby grać androida w „Łowcy androidów”). No dobra, tak naprawdę to mogę tylko stwierdzić fakt, że to ja nie jestem w stanie ocenić. Problem polega na tym, że ocenia się tylko przez odniesienie do innych rzeczy, które wychodzą, przez odniesienie do dźwięków obok, mówiąc ogólnie: do otoczenia. A Xiu Xiu żeruje na tym fenomenie jak mało kto. To taki Depeche Mode albo The Cure świata współczesnej awangardy. Grają piosenki pełne rezygnacji, nieco rozpaczliwe i zatopione w dźwiękach przedziwnych sampli, elementach muzyki gamelanowej, najróżniejszych wpływach, wreszcie – w kakofonii. A gdy takiemu twórcy trafi się jakaś „właściwa” nuta, to w natłoku tych krzywych brzmi wyjątkowo pięknie.
Oto paskudne uproszczenie. Przepraszam, ale po raz kolejny wysłuchałem właśnie „Women as Lovers” i ocknąłem się po kilku minutach od ostatnich dźwięków „Gayle Lynn”. Nie jest to ani udany album pop, ani porażająca awangarda. Można to sformułować dosadniej: ten album to trwające pięć utworów oczekiwanie na kapitalną (choć bardzo wierną oryginałowi) wersję „Under Pressure” śpiewaną tu przez Jamiego Stewarta w duecie z Michaelem Girą, którego znawcom legend hawajskich nie muszę specjalnie przedstawiać, a potem osiem utworów, które pozwalają zejść z tego wyśrubowanego poziomu (przez siódemkę, całkiem miłe „Black Keyboard”) do znacznie mniej udanych kompozycji. I chociaż zdaję sobie sprawę, że Xiu Xiu dawno nie byli tak blisko mainstreamu, co w kompozycji Queen, to jednak trudno mi nie pomarzyć o tym, by do swoich inteligentnych eksperymentów z brzmieniem dodawali bardziej intrygujące melodie.
I tu wracamy raz jeszcze do problemu kontrastu. Oczywiście na tle dyskografii Xiu Xiu – tu pewnie nawet fani, którzy już postawili na mnie przed chwilą krzyżyk, będą się skłonni zgodzić – wypada to mizernie. Problem polega na tym, że na tle rozkręcającego się roku nie ma wstydu. Chętnie bym napisał, że reszta dużo lepsza (i pewnie niebawem napiszę), tylko gdzie ta reszta?
Reklama

4 responses to “Bo było za mało reszty

  1. The Air Force było znacznie lepsze i bardziej popowe.

  2. Fabulous Muscles również…

  3. no ba, Fabulous Muscles to ścisła czołówka Kalifornijczyków 😀

  4. xiu xiu will play at unsound festival in krakow on 25th october.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s